Łyk benzyny, wosku kęs

Człowieczek mrugał niepewnie w świetle reflektorów. Siedział na plastikowym żółtym krzesełku ustawionym na niewysokim podeście pośrodku rzęsiście oświetlonego studia telewizyjnego i nerwowo przygładzał rzadkie rude włoski. Obok niego stało drugie, takie samo krzesełko, chwilowo jeszcze puste, i niewielki stolik, też jadowicie żółty.
Siedzący na krześle mężczyzna był drobny i chudy, palce kościstej dłoni, przeczesującej nieporządne kępki włosów, sprawiały wrażenie wielkiego pająka, co przechadza się niespiesznie po powierzchni jego czaszki. Miał wąskie, wyschnięte wargi, które nieustannie oblizywał nerwowo i małe, ruchliwe, szczurze oczka, jakby niedokładnie umocowane w ziemistej twarzy.

Na różowy tiszert z jakimś czerwonym, nierozpoznawalnym napisem na piersi miał narzuconą czarną smokingową marynarkę, zupełnie niedorzeczną w tych okolicznościach. Choć była mocno wyświecona odniosłem wrażenie, że ma ją na sobie po raz pierwszy.
Odwróciłem głowę i zawołałem w stronę kuchni:
– Zaczyna się!
– Idę! – odkrzyknęła kuchnia głosem Karolki i zaszczękała złowrogo blachami garnków.
W polu widzenia pojawił się gospodarz programu, niezwykle ostatnio popularny dziennikarz, robiący błyskawiczną karierę w mediach. Młody-zdolny, wschodząca gwiazda, nadzieja telewizji. Zachodni typ, zachodni sznyt. I żywa zapowiedź Ery Celebrytyzmu. Teraz takich kolesi to jest jak ziaren piasku na Saharze, ale on wtedy zabłysnął wśród naszych siermiężnych medialnych gwiazdek niczym księżyc w pełni. Był z tych co to gdzie się nie znajdą, zaraz są jak u siebie. Żadnej merytoryki, jedynie ruchy drapieżnika, błysk w oku, obycie i absolutna pewność siebie. Szyk, nieskrępowanie, elegancja i tak pożądana w mediach zerowa orientacja w poruszanych tematach. Swoboda wymieszana w stosunku jeden do jednego z całkowitą ignorancją. Zerkniesz, widzu, na takiego raz i już wiesz – światowiec. Pełną gębą. Klasa. Bez kija nie podchodź.
Wbiegł do studia sprężystym krokiem i zręcznie wskoczył na podest. Niedbałym gestem rzucił na blat plik papierów i obrócił się w stronę kamery. Jak zwykle ubrany był w nienagannie skrojony ciemnogranatowy garnitur, koszulę białą jak pierwszy śnieg, jaskrawoniebieski krawat i lśniące lakierki.

Rozłożył szeroko ramiona, wyszczerzył się i wykrzyknął:
– Gościmy dziś w naszym programie pana… – kolejny szczęk naczyń dobiegający z kuchni zagłuszył nazwisko rudego facecika. – Jest on człowiekiem o interesującej, niebanalnej biografii! Przywitajmy go brawami!
W studio rozległy się gromkie oklaski niewidocznej publiczności. Gość programu ponownie przygładził z zakłopotaniem włosy chudą dłonią.

Przystojniak w garniturze rozwalił się swobodnie na swoim foteliku i uśmiechając się promiennie czekał aż umilkną brawa.

Na kanapie obok mnie bezszelestnie zmaterializowała się Karolka, a na niskim stoliku przede mną – talerz z kanapkami.

Gospodarz programu pochylił się w stronę stolika i podniósł kartkę z wierzchu stosu.
– Nasz niezwykły gość na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się spośród innych członków społeczeństwa – odczytał. – Kończył takie same szkoły jak każdy z nas, jak wszyscy starał się ułożyć sobie życie osobiste i zawodowe. Parał się licznymi zajęciami w rozmaitych dziedzinach: samolecznictwie, wielohandlu, usługach podporadniczych, bezinwestycjach. Obecnie działa w branży gastronomicznej, prowadząc budkę z półszaszłykami.
Przerwał i spojrzał na rudzielca uważnie.
– Półszaszłyki?
Szczurooki spuścił wzrok i rozłożył rączki.
– Taniej mi wychodzi… – nieśmiało próbował się uśmiechnąć. – Klient i tak płaci jak za cały…
Dziennikarz kiwnął głową i ponownie podniósł kartkę do oczu, szybko przebiegł wzrokiem jej zawartość. Na jego twarzy odmalował się wyraz bezbrzeżnego zdziwienia. Oderwał wzrok od tekstu i wykrzyknął ze zdumieniem:
– Zaraz, ale ja mam tu napisane, że od szesnastego roku życia odżywia się pan wyłącznie stearyną ze świec, popijaną benzyną!
– Tak – na wąskiej twarzy gościa już całkiem jawnie rozsiadł się chytry uśmieszek. – Wysokooktanową… Bo widzi pan redaktor…
Dziennikarz popatrzył na niego wymownie. Tamten zamilkł.

Podniosłem zmieniarkę z oparcia kanapy i podgłośniłem telewizor.
Oho, pomyślałem. Ohohohoho.

Przez długą chwilę nie działo się nic. Obaj mężczyźni mierzyli się spojrzeniem ponad stolikiem.

– Benzyna? Serio? – przerwał milczenie prowadzący. Jego głos ociekał sarkazmem. – Wosk ze świec? 
Chudzielec gorliwie pokiwał ryżym łebkiem.

–  Stearyna – poprawił. – Najlepsza jest taka z cmentarnych zniczy. Mój organizm już w okresie dojrzewania…
Prowadzący przerwał mu bezceremonialnie:
– Dlaczego pan tak bezczelnie łże? – rąbnął obcesowo. – To obrzydliwe.
– Słu… słucham? – zająknął się ze zdziwienia rudy. Już się nie uśmiechał.
– Nie wstyd panu?! – prezenter podniósł głos. – Przecież tysiące ludzi to ogląda!

– Ale… ale to prawda… – po ziemistej twarzy szczurka przebiegł wyraz paniki. – Ja wszystko opowiem… Tak jak umawiałem się z producentem… To wszystko prawda… 

Prezenter wydął wargi.

– Niebanalny życiorys…Pan producent był pod wrażeniem… – rozbiegane oczka gościa mrugały nerwowo. – Nietypowy metabolizm… Niespotykany… Ewenement… 

Dziennikarz milczał. Rudzielec skurczył się w swoim foteliku.

– Mam świadectwa… lekarzy… – pultał się gorączkowo. – Z podpisami… Z pieczątkami… Autorytety medyczne, grono profesorskie… konsylia lekarzy… jeden przypadek na miliard… Rarytas…

Przystojniak w garniturze podniósł dłoń. Facecik umilkł.   
– No… dobrze – dziennikarz lekceważącym gestem odrzucił kartkę na podłogę, a potem oparł łokieć na blacie stolika, zamknął oczy i ścisnął palcami nasadę nosa. Westchnął i znieruchomiał, jakby się nad czymś ciężko zastanawiał. W studio zapanowała kompletna cisza.

Szczurek powiercił się niespokojnie na krzesełku. Patrzył wyczekująco na milczącego prowadzącego.
Karolka wsunęła dłoń pod moje ramię i przytuliła się miękko.
Wreszcie gospodarz programu ocknął się. Oderwał rękę od twarzy, otworzył oczy i potrząsnął głową. Wyprostował się i powoli, metodycznie poprawił nieskazitelne mankiety koszuli.
– Won mi ze studia – rozkazał krótko i jak gdyby nigdy nic zaczął wertować leżące przed nim notatki.
Szczurooki jakby dostał pięścią w pierś. Jego krzesełko odjechało do tyłu, a on gwałtownie poderwał się na równe nogi.

Nie uciekł jednak, nie wychodził ze studia. Znieruchomiał, lekko pochylony i wpatrzony wyczekująco w dziennikarza, z rączkami złożonymi proszalnie przed brzuchem. W studio nadal panowała całkowita cisza. Cisza wstrzymywanych z emocji oddechów.

Kłamca, pobladły i drżący, stał tak długą chwilę, bez ruchu, niemo wpatrzony w prowadzącego. Ten nie poświęcił mu jednak  nawet jednego przelotnego spojrzenia, pozornie skupiony bez reszty na swoich papierach.
W końcu chudy człowieczek odważył się.
– A pieniążki? – spytał cicho. – Miałem przyobiecane pieniądze…
Dziennikarz podniósł na niego wzrok. Miał minę jakby widział go po raz pierwszy w życiu.
Rudzielec zawisł wzrokiem na jego ustach. Przestąpił z nogi na nogę.
Prezenter nadal patrzył na niego beznamiętnie, nie odezwał się ani słowem. Uśmiechnąłem się szeroko.
Szczurek zatarł nerwowo rączki i zachichotał jak głupek, lecz to również nie wywołało żadnej reakcji u prezentera. Wreszcie widząc, że gospodarz studia raczej nie przerwie milczenia, facecik z wahaniem postanowił poddać tyły. Opuścił głowę, odwrócił się i ostrożnie zstąpił z podestu. Obejrzał się jeszcze niepewnie przez ramię, w nadziei, że prowadzący zmieni zdanie i przywoła go na powrót do siebie. Ale nic  takiego nie nastąpiło, dziennikarz wrócił do studiowania leżących na blacie stolika kartek. Kamera odjechała nieco i zobaczyłem jak jedna z asystentek, krzywonoga, z pomalowanymi na żółto powiekami , podeszła do chudego człowieczka, ujęła go za łokieć i delikatnie ale zdecydowanie pociągnęła w stronę wyjścia.
Gdy tylko zniknął, prowadzący program ożywił się natychmiast. Oderwał się od swoich papierów, poprawił krawat i rozejrzał po studiu.
– Przyciemnijcie mi trochę światło – zażyczył sobie.
Przez chwilę nie działo się nic. Tak jakby realizator nie wiedział jak zareagować na zachowanie prezentera. Ale jego wahanie nie trwało długo, nacisnął odpowiednie guziczki i wkrótce studio pogrążyło się w nastrojowym półmroku.
Usłyszałem ciche westchnienie i poczułem jak Karolka kładzie głowę na moim ramieniu.
Młodzieniec w eleganckim garniturze rozejrzał się po studiu, kiwnął głową z aprobatą, a potem rozsiadł wygodniej i założył nogę na nogę. Popatrzył mi prosto w oczy i uśmiechnął się ironicznie.
– Ludzie, czy wy naprawdę wierzycie, że można odżywiać się benzyną? – prychnął. – Naprawdę chcecie marnować sobie życie słuchając rozmowy z tanim hochsztaplerem, zwykłym oszustem? Puknijcie się. Nic z tego.
W jego rękach nie wiadomo skąd pojawiła się cienka książeczka w sztywnych okładkach.
– Nie ma mowy. Zamiast tego przeczytam wam wiersz – dziennikarz otworzył tomik na założonej wąskim błękitnym paskiem papieru stronicy, a jego rysy złagodniały. – O Bogu.

.

 

.