Wilk Bardzozły powoli wlókł się przez Las, brodząc w miękkiej ściółce, oślizłej i lepkiej od wilgoci. Przewieszona przez ramię sakwa obijała mu się o udo w rytm kroków. Wilk był zmęczony, głodny i zły, jego żylastym ciałem co chwila wstrząsały dreszcze. Przenikliwe, mokre zimno mocno dawało się Wilkowi we znaki nawet mimo kosztownego naturalnego futra.
Idąc, Wilk ponuro łypał spode łba na wszystkie strony. Pozmieniało się. Puszcza, jeszcze niedawno tętniąca tysiącami odgłosów radosnego życia, gwałtownego umierania lub energicznej kopulacji, nierzadko grupowej, teraz straszyła wyniosłym, niepokojącym milczeniem. Wilk Bardzozły próżno nadstawiał spiczaste słuchy, nadaremno wytrzeszczał lampy. Zdawało się, że zarówno naturalne, zwykłe zwierzęta, jak i wszelkie bajkowe stwory zamieszkujące Las, nagle zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiego posocha Merlina. Ulotnił się także niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju nastrój tego miejsca, swoisty genius loci, który sprawiał, że na całym świecie nie było lepszej lokalizacji dla zaznania prawdziwej Przygody Życia, cichego pozbycia się bogatego wuja, odkopania antycznego skarbu, wydymania cycatej i zawsze chętnej młynarzówny czy zwykłego zrobienia flaszki. A czasami wszystkiego tego naraz. Magia, która niegdyś turkotała tu wesoło po leśnych ścieżkach, wybłyszczała na glanc poroża zdradzanym mężom i zaplatała grzywy zdeprawowanym harcerkom poszukującym w gąszczu zakazanych uciech, ulotniła się gdzieś, albo wyniosła, możliwe że na brytyjski zmywak. Nawet prozaiczne, swojskie, dobrze znane Echo, dotąd z entuzjazmem godnym niedorozwoja radośnie papugujące każdy aktualny przekaz dnia byle sześcioprocentowej partii, rzuciło papierami i najmowało się teraz jako efekt specjalny na diskopolowych imprezach, wiejskich weselach i wegańskich integracyjnych Bezglutenowych Dożynkach dla korporacyjnego prekariatu. W Puszczy panowała trumienna cisza, tylko konary drzew z rzadka poskrzypywały złowieszczo, poruszane zimnym wiatrem. Z liści kapało.
Na pniu mijanego o kilkanaście metrów dębu Wilk Bardzo zły dostrzegł białą czworokątną plamę – przybite lub przyklejone do kory ogłoszenie lub plakacik. Nie chciało mu się skręcać i sprawdzać co to takiego, poszedł dalej. Po chwili zobaczył następną taką kartkę. I jeszcze jedną, kilka kroków dalej. Wilk przystanął i rozejrzał się uważniej. Spostrzegł ze zdziwieniem, że prostokąty kartek bieleją na co piątym pniu. Mniej więcej. Zerwał najbliższą i podniósł do oczu.
RATUJTA PUSZCZEM!!!!!!! OCALTA ZWIERZĄTKI!!!!! – wrzasnął kapitalikami nagłówek. Wykrzykniki atakowały szykiem zwartym, całymi stadami.
Wilk wcisnął kartkę do sakwy i wolno powędrował dalej. Po kilku minutach, na lewo od kierunku jego marszruty, w zwartej ścianie drzew zamajaczyło jasne przerzedzenie. Przecinka. Wilk skierował się w jej stronę. Musiał odpocząć.
Na skraju bezdrzewnego pasa napotkał gęste, mokre zarośla. Z wysiłkiem przedarł się przez nie, otrząsnął futro z wody i rozejrzał się. Tym, co uderzyło go w oczy, był widok Liska „Sammammauo” Chytruska, siedzącego na ściętym równiutko pieńku i pochłoniętego czytaniem z jakiejś kartki. Oraz spożywaniem czegoś zawiniętego w śniadaniowy papier. Tym zaś, co uderzyło go w nozdrza, był smakowity zapach świeżego pieczywka i wędzonego boczku, dochodzący prosto od tego czegoś w papierze. Wilk przełknął ślinę.
Obok pieńka zajmowanego przez Liska „Sammammauo” Chytruska był drugi pieniek, też równiutko ścięty. Stała na nim wypchana torba Liska, duży różowy termos z obrazkiem kaczuszki i blaszany kubeczek-nakrętka od tego termosa. Z kubka parowało, a w powietrzu rozchodził się zapach kawy.
Wilk Bardzozły przysiadł na zwalonym pniu.
– Zimno – zagadnął. – Odpalisz kubek kawy?
– Nie, sam mam mało – odparł Lisek „Sammammauo” Chytrusek i dochlupnął sobie kawy do kubeczka-nakrętki. Ugryzł kanapkę. Z boczkiem, co już wcześniej stwierdził czuły wietrznik Wilka.
Cholera jasna, pomyślał Wilk i z braku lepszego zajęcia wyciągnął ze swojej sakwy własną, znalezioną niedawno ulotkę. Żeby odciągnąć myśli od natrętnych zapachów boczku i kawy, zaczął ją czytać.
Zwierzaczki co żyjom w drzewach i na drzewach, korniczki bidne bezbronne głodne, wiewióry dziuplane, i korniczki niewinne i inne takie, lelonki i sarenki, i korniczki, ginom! Łasy na piniądz Zły Leśniczy drzewostan prastary tnie a wycina, na niezbywalne prawa i dobro żywiny na bacząc, blać jego rodzicielka taka a owaka. A zwierzątki, korniczki a wiewióry a ziubry (i korniki!) ginom jak muchi! A oni też chcom żyć i jeść i rozmnażać się za pińcetplus! To nie wina korników budulków, że drzewkami się żywiom! Byli tu od milionów lat i komu to przeszkadzało pytam się ja was?!
Wilk parsknął głośno. Lisek Chytrusek podniósł się, w milczeniu podszedł do niego i nachylił, żeby zobaczyć co też jest przedmiotem wilkowej lektury. Wilk zerknął w przelocie na kartkę Liska – okazało się, że trzymają w łapach takie same ulotki. Lisek bez słowa wrócił na swój pieniek. Ten równiutko ścięty.
Sęsacja! Już jutro w naszym Bjuletynie wywiad na żywo z wiewiórem bestyjalsko w dziupli swej własnej przez Leśniczego na śmierć zamęczonym! – doczytał Wilk. Na samym spodzie było jeszcze drobnym drukiem: Bidne korniczki
– Nie wiesz przypadkiem co za skurwysyn kolportuje po Lesie to gówno? – zapytał.
– Nie mam zielonego pojęcia – Lisek Chytrusek nawet nie podniósł wzroku. – A co?
– Bite w drukarni Kornika Drukarza, poznać na pierwszy rzut oka – Wilk obrócił druk w pazurach. – Ale biedny ten kto to rozprowadza.
– Dlaczego? – nerwowo zapytał Lisek Chytrusek, nie wiedzieć czemu nagle zaniepokojony.
– Leśniczy wypruje mu flaki i rozwłóczy po okolicy, jak dziada dorwie – odparł Wilk. – A truchło wypcha tymi ulotkami.
– Dlaczego? – powtórzył Lisek, rozglądając się nerwowo.
– Czytać nie umiesz? To wszystko oszczerstwa i kłamstwa, a w dodatku agenturalna robota – wyjaśnił Wilk. – Propaganda doskonała dla postępackich bezmózgów. Leśniczy się wścieknie jak to zobaczy.
Odrzucił ulotkę na mokrą trawę.
Lisek pomyślał chwilę, a potem jak gdyby nigdy nic wrócił do swojego śniadania. Nowa fala zapachu wędzonego boczku sprawiła, że puste jelita Wilka odegrały potężny akord, zaiste mogący iść w paragon z dźwiękiem słynnych oliwskich organów. Ślina całkiem otwarcie pociekła mu z pyska. Lisek błyskawicznie dojadł kanapkę udając, że nic nie widzi i nie słyszy.
– Jeść mi się chce… – zamarudził Wilk, całkiem nie po męsku.
– Wybacz, stary, ale nie pomogę ci. Sam mam mało – nie wiadomo skąd Lisek wyciągnął drugą kanapkę, odwinął z papieru i najspokojniej w świecie zaczął jeść. – Radź sobie.
Wilk westchnął ciężko.
– Nie mam pieniędzy… – poskarżył się.
– Nie mój problem – wzruszył ramionami Lisek. – Zarób.
Wilk nie skomentował. Lisek patrzył na niego beznamiętnie, żując.
– Zawsze też możesz po staremu obrobić Czerwonego Kapturka, jak będzie lazła z wałówką do Babci – poradził pomiędzy jednym kęsem a drugim. – Łatwizna.
Wilk opuścił łeb.
– Numer z Czerwonym Kapturkiem już nie przejdzie – mruknął.
– Nie gadaj – wykrzywił się tamten. – Zawsze ci wychodził koncertowo.
Wilk w zadumie poskrobał się po nosie.
– Pozmieniało się – stwierdził ponuro. – To już nie ta sama słodka dziewczyneczka, rączki w małdrzyk buźka w ciup, ufna i naiwna. Wyrosła, dojrzała. Przeszła… tego… przemianę…
– Duchową? – dopytywał Lisek.
– Też – Wilk aż się wzdrygnął – Strach.
Lisek Chytrusek prychnął kpiąco.
– Wilk Bardzozły boi się Czerwonego Kapturka?! – wykrzyknął głosem pełnym bezbrzeżnego, aczkolwiek niewątpliwie udawanego, zdumienia. – A od kiedy to?!
– A od kiedy to Czerwony Kapturek wstąpił do Zielonych Beretów, mądralo – odparł Wilk z rozgoryczeniem. – Nie chciałbyś jej teraz wleźć w drogę, Rudy.
– O! – Lisek uniósł brwi. – Aż tak?
– Podobno – przyznał Wilk ponurym głosem.
Lisek ugryzł kanapkę i zastanowił się.
– Jeżeli wnuczka jest poza zasięgiem, kopnij się do Babci, jak dawniej – zaproponował po chwili. – Tam zawsze na piecu jakiś garnuszek z ciepłą zupą pyrka. Podjesz sobie, Babcią zakąsisz, pod ciepłą pierzyną się wyśpisz. Po staremu.
– Dupa tam – westchnął zrezygnowany Wilk. – Dawno cię chyba w Puszczy nie było, nie jesteś w kursie.
– Co jest? – zaciekawił się Lisek, uzupełniając blaszany kubeczek kawą z termosu.
– Pozmieniało się – powtórzył Wilk z goryczą. – Do Babci też nie ma co uderzać. To już nie ta sama babuleńka, co dawniej. Poszła w biznesy i pędzi bimber na skalę przemysłową, pół Lasu żłopie jej samogon. Ona nie ma teraz głowy do tych twoich pyrkających garnuszków z zupką, pieniądze liczy. Co innego tam teraz w garach pyrka. Wstęp zabroniony, grozi nagłą śmiercią.
– Co? – nie zrozumiał Lisek.
– Waligóra i Wyrwidąb robią tam teraz za ochroniarzy – Wilk rozłożył łapy w geście bezradności. – Trzeba uczciwie przyznać, że Babcia okazała się łebską biznesłomen, płaci im samogonem, a ci dwaj mięśniaci alkoholicy za flaszkę bimbru zadepczą na śmierć nawet Supermana.
– No rzeczywiście, porobiło się w Lesie! – przyznał Lisek. – Babcia w biznesie! Czas umierać!
Wilk tylko machnął łapą.
– Uuuups – dolewając sobie kawy Lisek Chytrusek przywdział na pysk minę pełną fałszywego współczucia. – Zdaje się, że masz przesrane, koleżko.
.
[ilustracja: Rossina Bossio]