4. Wyrok

Wilk Bardzozły patrzył ze smutkiem na leżący w dłoni pistoletowy pocisk z kapturkowego Glocka. Nabój słał nieśmiałe, miedziane refleksy w słabych słonecznych promieniach z rzadka przebijających się przez ciężką zasłonę brudnych chmur. Wilk wyjął z kieszeni chusteczkę do nosa i pieczołowicie, delikatnie obwinął nią trzymany w ręce niewielki przedmiot. Schował zawiniątko głęboko do sakwy, podniósł wzrok, jeszcze raz potoczył wokół oczami. Wszystko było jak wcześniej. Drzewa, po staremu wyniosłe i ponure, patrzyły na Wilka z drewnianą, przepojoną żywicznym wstrętem pogardą stuleci, sękatą od wystałej rutyny. Ich dziuple szczerzyły szyderczo ułomki kory, ziały popsutą, śmierdzącą, spróchniałą czernią. Pod stopami ściółka gniła obojętnie i lekceważąco, od razu było widać że ma Wilka gdzieś, i to głęboko, tylko wyrastające z niej tu i ówdzie grzyby sterczały obraźliwie i wyzywająco, niczym środkowe palce wystawione w obelżywym geście. Było przeraźliwie cicho.
Wilk siedział na wielkim, zwalonym pniu i patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem. Zastanawiał się głęboko.
Podczas niedawno zakończonej akcji na minipolance cały czas zerkał dyskretnie na Czerwonego Kapturka, uważnie obserwował, oceniał. I teraz, kiedy było już po wszystkim, przed samym sobą, a więc w końcu uczciwie, musiał przyznać, że robił to z zazdrością. Oraz, co tu dużo gadać, z podziwem. Dziewczyna bez najmniejszego trudu narzuciła całemu otoczeniu swoją wolę, podporządkowała je sobie bez reszty. Fakt, niejakie znaczenie miał tu przerażający poszóstny kulomiot w jej rękach, ale sam prosty, bezpośredni terror nie do końca tłumaczył problem. Było coś więcej. Wilk jak automat wykonywał wszystkie jej polecenia, nie miał śmiałości zakwestionować czy nawet poddać w wątpliwość żadnej decyzji. Nawet po ten nieszczęsny pieniek pobiegł bez słowa, posłusznie, tak jak biegnie po kredę grzeczny uczeń gdy nauczycielka każe.
Mógł przecież czmychnąć wtedy w las, daleko poza zasięg morderczej maszyny Kapturka. Nie uciekł. Wrócił do nogi. Jak pies.
Tam na polance patrzył na nią jak zahipnotyzowany, jawiła mu się niemal jako istota z innego świata. A ona po prostu robiła to, co uznawała za słuszne i w co wierzyła. Wilk widział, że nie miała ze sobą żadnego problemu. Nie czuła wyrzutów sumienia. Wykonała co miała wykonać i już. Była niezależna, zdecydowana, wolna jak ptak i nieskrępowana niczym dzikie zwierzę. Była prawdziwa.
mirrorDla Wilka był to całkiem nieosiągalny stan umysłu, dopiero teraz powoli to do niego docierało. On nigdy nie miał nawet zbliżonej do kapturkowej odwagi i siły woli.
I determinacji, by po prostu wziąć i załatwić swoich wrogów. Tak bez litości i na amen.
Wilk nigdy tak nie potrafił. Nawet wygarnąć skurwysynowi prawdę prosto w oczy czy wyrżnąć takiego w pysk. Z własnej, nieprzymuszonej woli. Z wewnętrznej potrzeby. Zazdrościł Kapturkowi.
Ona ma w sobie więcej wilka niż ja, wilk – pomyślał. I zrobiło mu się jeszcze bardziej smutno.
Jego życie było bowiem całkiem inne. Miał niejasne wrażenie, że ono wręcz nie należy do niego, to nie on decyduje o swoim postępowaniu, tylko coś lub ktoś popycha go do rozmaitych działań, nawet wtedy kiedy on sam chce czegoś zupełnie innego. To nie było prawdziwe życie, przypominało odgrywanie roli, którą ktoś napisał specjalnie dla niego. Czuł się jak aktor, co wprawdzie jest odziany w wilczurę i ma doprawione wielkie zębiska, ale nie potrafi myśleć i działać jak prawdziwy wilk.
Co innego zagrać wilka – myślał ponuro Wilk – i zeżreć bezbronną babcię, z oczyszczającą świadomością, że nie robi tego z własnej inicjatywy, z własnego pomysłu, ale dlatego, że ktoś mu tę rolę narzucił.
Sumienie czyste, bo odpowiedzialność nie twoja. Łatwo tak. Czymś całkiem innym jest natomiast wzięcie swojego losu mocno w garście i pokierowanie nim tak jak się chce. I z rachunkiem wystawionym na własne nazwisko. Bycie wilkiem. Nie umiał tak.
Westchnął głęboko, spojrzał na martwe ciało Liska i jeszcze raz zamyślił się nad tym, co mu się właśnie przydarzyło…
Nie zaszli nawet bardzo głęboko w Las, choć droga zajęła im przynajmniej kwadrans. Szło się ciężko, Czerwony Kapturek obrała bowiem kierunek, w którym drzewa Puszczy stały gęściej. Lisek Chytrusek, ze skrępowanymi na grzbiecie łapami, co chwilę potykał się o wystające z ziemi korzenie, czasem upadał, leżąc dyszał długo. Kapturek podrywała go wtedy na nogi brutalnym szarpnięciem za lisi kołnierz, bolesnym kuksańcem zachęcała do dalszego marszu. Wywarkiwane przy tym przekleństwa całkiem nie pasowały do naiwnej, grzecznej dziewczynki z dobrego domu na skraju lasu, której obraz Wilk będzie nosił w pamięci już chyba do końca życia.
Idąc, Lisek rzucał spode łba we wszystkie strony pospieszne, gorączkowe spojrzenia, w panice próbując wypatrzeć w otaczających ich ostępach dogodne do ucieczki luki. Kilka razy spojrzał też błagalnie w oczy Wilka, jakby to właśnie z jego strony wyglądał pomocy. Wilk nic nie robił, nie wiedział co robić. W głowie miał pustkę. Szedł, bo kazali mu iść.
Zatrzymali się na maleńkiej polance, kameralnej i dyskretnej. Właściwie nie tyle była to polana, ile brak dwóch, może trzech drzew pośród brązowo-zielonego gąszczu, przez który się przedzierali.
Kapturek z siłą pchnęła Liska przed siebie. Wylądował na klęczkach.
– Za co mnie tak… – zaskomlał żałośnie. – Nic nie zrobiłem…
Przerwał mu szybki wymach zgrabnej damskiej nogi i czub całkiem nie damskiego ciężkiego buta, z mocą wbijający się w jego splot słoneczny. Lisek zacharczał boleśnie, oparł czoło o ziemię.
– Jasne – wykrzywiła się dziewoja, ostrożnie odkładając w kępę paproci swój olbrzymi karabin maszynowy z sześcioma lufami. – Co złego to nie ty.
Lisek powoli podniósł łeb, potrząsnął nim, złapał oddech. Chciał chyba coś powiedzieć, ale Wilk nigdy nie dowiedział się co – ponowny kopniak ciężkim glanem z żołądek skutecznie wybił Rudzielcowi z głowy wszelkie dyskusje. Lisek znowu zgiął się wpół, wbił pysk w ściółkę, zarzęził głucho. Nie odezwał się więcej.
– Jeszcze się pytasz za co?! – wrzasnęła gromko wojowniczka. – Ty ściero!
Gwałtownym ruchem ręki odrzuciła opadające na oczy kosmyki grzywki i zaczęła wyliczać na palcach.
– To było za Jeżyka – sapnęła. – Z własnej norki go ciemną nocą wygarnęli, z własnych rodzonych igiełek wyeksmitowali!
Lisek nie odpowiedział. Oddychał głośno, urywanie, z głową opartą o mokre liście. Dziewczyna wzięła się po boki, przekrzywiła głowę.
– Rzucili mu jakąś starą szmatę na grzbiet i jeszcze śpiewać, bydlaki, kazali „To futerko jest lepsze, to futerko mieć wolę” – przedrzeźniała. – Nie wytrzymał tego, całkiem mu się rozum pomieszał. Znaleźli go potem spalonego lesie. Samobójstwo, stwierdzili. Ja ci dam samobójstwo, judaszu!
Nikt nie skomentował. Las milczał złowieszczo.
– Piaskowy Dziadek – Kapturek odgięła kolejny palec. – Pamiętasz, skurwielu rudy? Po twoim donosie wylądował na Kołymie, płuca wypluwał w kopalni uranu.
Lisek sapał głośno, schylony do ziemi. Wilk stał w milczeniu, przyglądał się.
– Kangurzyca i Maleństwo – wyliczała dalej dziewczyna. – Dziecko jej odebrali, niecnoto! Przez ciebie! Przez twój donos! Wiesz co czuje matka, której zabierają dziecko?!
– Nie wiesz, skąd masz wiedzieć – powiedziała cicho, jakby do siebie.
Rudzielec z wysiłkiem podniósł łeb, spojrzał na Kapturka. W jego oczach był ból. I błaganie, niema prośba. Na ten widok dziewczyna doskoczyła do niego błyskawicznie i po raz trzeci poczęstowała potężnym kopniakiem w brzuch. Lisek zaskowyczał i ponownie zarył pyskiem w gnijące liście.
– Och, zamknij się! – wyrzuciła z siebie Kapturek głosem pełnym przygany.
– Przecież nic nie mówi… – nieśmiało zaprotestował Wilk. – Dlaczego go…
– To było ode mnie, w ramach premii. Za Kangurzycę – przerwała, krzywiąc upiornie piękną twarzyczkę. – I żeby mu nawet nie przyszło do głowy coś powiedzieć.
Klęczący Lisek Chytrusek dyszał ciężko, pochylone nad nim dziewczę wróciło do koszmarnej wyliczanki jego przewin. Trwała długo, po jakimś czasie Wilk bezwiednie przestał słuchać, tyle tego było.
Aż dziw, że Rudemu udało się w jednym liskowym życiu upchnąć tyle świństw i podłoty – pomyślał tylko.
Był głodny. Wcześniej, na przecince, w przeszukanej naprędce torbie Liska nie znalazł już żadnej kanapki, na co miał cichą nadzieję, a niehonor mu było prosić kobietę o prowiant. Milczał więc.
Zastanawiał się jak Rudzielec przyjmie widok sześciu wycelowanych w siebie stalowych paszczy luf kapturkowej kosiarki. Będzie skamlał o litość, błagał o życie, obiecywał poprawę? Jak zachowa się wtedy ciemnowłosa dziewczyna?
Jego rozważania przerwało finałowe, pogardliwe splunięcie Kapturka, obwieszczające światu, że dość już będzie certolenia się z rudą szują, koniec, przyszła kryska na Liska.
Teraz już poszło błyskawicznie, chociaż odbyło się całkiem inaczej niż Wilk sobie wyobrażał. Nie doczekał się bowiem gromowego terkotu plujących ogniem i ołowiem wirujących luf. Kapturek, teraz w roli jednoosobowego sądu polowego, uznała, że Lisek jako zdrajca, szmalcownik, świnia, sprzedawczyk, judasz i ogólnie psi kutas złamany, nie dostąpi zaszczytu honorowego rozstrzelania. Powiesili go na jego własnym pasku.
Egzekucja przebiegła szybko, sprawnie i bez zbędnej celebry. Kapturek poleciła Wilkowi znaleźć jakiś pieniek. Gorliwie pobiegł w las i całkiem szybko znalazł pozbawiony korzeni sosnowy karcz odpowiedniej wysokości. Przytaszczył go, a potem stał i patrzył bez słowa, jak Kapturek ustawia na nim Liska i bez ceregieli, szybkimi ruchami, fachowo zaciska mu pętlę na szyi. Nie robiła tego pierwszy raz, Wilk nie miał najmniejszych wątpliwości.
Nie było pożegnalnych przemów, nie było żadnych próśb o łaskę czy wzniosłych okrzyków o wolności i demokracji. Nie było pytania o ostatnie życzenie. Nie było nawet ostatniego papierosa dla skazańca.
Kapturek obmacała swoją skórzaną kurtkę i z którejś kieszeni wydobyła poczwórnie złożoną, pożółkłą ze starości kartkę. Rozłożyła z namaszczeniem wyglądający archiwalnie dokument i podniosła go do oczu.
– Wyrokiem państwa podziemnego… – zaczęła, a potem odchrząknęła, splunęła brzydko w stronę pobliskiego leszczynowego krzaka, złożyła na powrót papier we czworo i schowała go do kieszeni. – Eeee, nie warto gardła ścierać.
Lisek wybałuszył oczy ze strachu. Wilk Bardzozły głośno przełknął ślinę.
Myślałeś, że to zabawa? – przemknęło przez kudłaty wilczy łeb. – Że to na niby, tak jak w bajce? No nie.
– Adios, skurwysynu – powiedziała beznamiętnie dziewczyna i wykopała pieniek spod liskowych nóg. Jej młoda, urodziwa twarz nie wyrażała nic.
Wilk odwrócił wzrok.
Wiatr wiejący nad ich głowami zatrzymał się na chwilę, spojrzał ciekawie co się dzieje, a potem ze świstem uciekł gdzie indziej, zawstydzony tym żenującym spektaklem. Nawet drzewa, zwykle okrutne i obojętne, wolały patrzeć w inną stronę. Jedynie to, na którego konarze zawisł Lisek, protestowało cicho, skrzypiąc bezradnie.
Dopiero kiedy ucichł stłumiony paskiem charkot, Wilk spojrzał na zwisające z paska nieruchome ciało Liska. Pokiwał głową. No cóż…
Skończył rzeczywiście jak Judasz, swój duchowy przewodnik i wzór moralny, na gałęzi.
I w utytłanych gównem spodniach.
Parszywy koniec – pomyślał Wilk ponuro. – A mógł przecież…
Kapturek nie pozwoliła mu na dłuższe refleksje.
– Siadaj – rzuciła, wskazując zwalony, spróchniały pień za chwostem Wilka. – Pogadamy.
Usiadł posłusznie.
No tak, kolej na mnie – pomyślał – Ciekawe ile wie.
Kapturek ukucnęła naprzeciwko niego, opierając przedramiona na rozstawionych kolanach. Wilk udał, że rozgląda się po otaczających ich drzewach, po zalegających na ziemi liściach. Wszystko, byle tylko uniknąć wzroku dziewczyny.
– Popatrz na mnie – dobiegł go dźwięczny kobiecy głos.
Usłuchał. Obrócił łeb i spojrzał prosto w wielkie, piwne oczy, błyszczące nad złowieszczymi czarnymi krechami namazanymi na policzkach. Oczy inteligentne i poważne. Jakże niepodobne do wesołych, ufnych oczek małej dziewczynki niosącej w koszyczku smakołyki dla starej babci.
– Chodzą różne słuchy po Lesie – powiedziała wolno wojownicza właścicielka rzeczonych oczu. – Ćwierkają wróbelki, że napsociłeś odrobinę.
Wilk spodziewał się tego. Wiedziała. Trudno. Pokiwał smutno głową.
– Odrobinę… – przyznał cicho. – Jakoś tak wyszło…
– Jakoś tak wyszło – powtórzyła. – Mówi się o jakimś drobnym handelku dragami, jakichś oszustewkach brzydkich. Podiwanić to i owo też się zdarzyło, co? Mordę obić komuś po pijaku, łeb rozwalić temu czy owemu…
Z jej lewego ramienia, niczym nieżywy wyrzut sumienia wszystkich zabawek świata, łypał ironicznie i oskarżycielsko mały pluszowy miś o lekko nadprutym brzuszku, przyszyty do rękawa ramoneski.
Wilk rozłożył bezradnie łapy i pokiwał głową.
– Zdarzyło się… – szepnął głucho.
– Zdarzyło, nie raz i nie dwa – pokręciła głową. – Nieładnie.
Nagle zrobiła błyskawiczny ruch i w jej dłoni pojawił się wyjęty nie wiadomo kiedy pistolet, do tej pory bezpiecznie spoczywający w niedopiętej kaburze. Wilk zdębiał.
Kapturek obróciła swojego zgrabnego gnata w ręce, obejrzała dokładnie z każdej strony, pozornie poświęcając mu całą uwagę. A potem nagle szybkim ruchem wyciągnęła rękę z pistoletem przed siebie, przechylając poziomo dłoń krytycznie spojrzała wzdłuż lufy. Choć zdawało się, że jest całkowicie pochłonięta oglądaniem broni, wycelowała przy tym dokładnie w punkt znajdujący się pośrodku czoła Wilka, naturalnie całkiem przypadkowo, jasne. Wilk przestał oddychać. Po kilku sekundach dziewoja cofnęła rękę, wyjęła z rękojeści Glocka magazynek, położyła go sobie na kolanie. Wprawnie szarpnęła za suwadło, Wilk prawie nie dostrzegł ruchu jej ręki, gdy złapała w powietrzu wyskakujący z komory nabój.
Przypomniał sobie, żeby zrobić wydech. O mało się nie sfajdał podczas kapturkowej demonstracji.
Dziewczyna ujęła pocisk w dwa palce, podniosła do oczu, przyjrzała się mu się badawczo, jakby w tej chwili interesowało ją wyłącznie to, czy ołowiany czubek jest idealnie gładki.
Jej rękawiczki miały obcięte palce, Wilk dopiero teraz zauważył, że paznokcie ma pomalowane jaskrawym, karminowym lakierem – jedyne nawiązanie do ulubionego niegdyś koloru Czerwonego Kapturka.
– Jak to załatwimy? – spytała krótko.
Wilk nisko opuścił łeb. Był już bardzo zmęczony.
– Poprawię się – westchnął cicho.
– Poprawisz – powiedziała Kapturek z naciskiem.
Wilk tylko pokiwał głową, ponuro patrząc na ściółkę pod stopami. Bał się podnieść wzrok.
Dziewczyna milczała długo, Wilk czuł, że wpatruje się w niego uważnie. Wreszcie westchnęła przeciągle, kilka razy potarła o przybrudzony tartan swojego kiltu trzymanym w palcach pociskiem, jakby chciała go wypolerować, i wyciągnęła rękę w stronę Wilka.
– Trzymaj – poleciła. – Na pamiątkę. I jako przypomnienie.
Wilk ostrożnie wyjął nabój z jej palców. Kapturek podniosła się i stanęła nad nim na szeroko rozstawionych nogach. Wcisnęła magazynek do rękojeści Glocka, zarepetowała broń i wsunęła ją do kabury. Potem odeszła do leżącego w paprociach swojego wielgachnego karabinu. Całkiem niekobieco wysmarkała się w palce, obtarła dłoń w liście. Stęknęła ciężko zarzucając morderczą kosiarkę na biodro.
– Idź. I nie grzesz więcej – odwróciła głowę w stronę Wilka. – Bo dowiem się i cię dojadę. Nie żartuję.
Wilk znowu tylko kiwnął łbem. Wiedział, że Kapturek nie żartuje.
Całkiem niespodziewanie jej pełne usta rozciągnęły się w radosnym uśmiechu, błysnęły zęby.
– Z fartem, Kudłaty! – zawołała wesoło i puściła do Wilka oko. – Miej się!
I zniknęła wśród zielonej gęstwiny. Jakby jej tu nigdy nie było.
Wilk oddychał głęboko. Drżały mu łapy.
Było zimno. Las milczał grobowo. Z liści kapało. Wilk jeszcze raz popatrzył na ścierwo Liska Chytruska powoli kołyszące się na gałęzi.
Nawet jeśli jego życie było tylko bajką – pomyślał – to upiornie ponurą, grafomańską i z morałem szytym specjalnie dla wyjątkowo niegrzecznych dzieci, tak aby wstając rano ze zmoczonego w nocnym koszmarze łóżka nawet nie pomyślały o sprzeniewierzeniu się obietnicom składanym Bozi w wieczornym paciorku.
Wilk siedział na zwalonym pniu długo, bardzo długo. Przyglądał się wręczonemu mu przez Kapturka pociskowi do Glocka, zastanawiał się, wsłuchany w ciche poskrzypywanie konaru obciążonego ciałem Liska.
Myślał długo. Wiem, zwolnił mi przez to tempo opowieści i rozwlókł akcję, lecz jednocześnie dał co bardziej skłonnym do refleksji czytelnikom czas na przemyślenie sobie nieuchronnie podłego końca różnego rodzaju sprzedajnych kreatur. Nie wiadomo, kiedy będą mieć następną taką okazję.
Wreszcie wstał. Westchnął ciężko, zawinął nabój w chusteczkę i schował. Potem opuścił łeb, wbił łapy w kieszenie futra i nie rozglądając się już więcej poszedł przed siebie, byle dalej od tego miejsca, w milczeniu.
Co ze mnie za wilk? – myślał powłócząc nogami. – Jestem kukłą. Bezwolną laleczką. Marionetką tańczącą na czyichś sznurkach.
Mokre liście szeleściły pod nogami. Wiatr powrócił i teraz na nowo nicował futro Wilka igłami chłodu.
Ktoś mi przyprawił tę mordę, przecież to do wilka niepodobne. Wszyscy mają mnie w dupie – Wilk z rozdrażnieniem kopnął jakiegoś Bogu ducha winnego muchomora, z dużym wyczuciem stylu pozbawiając go co prawda całkiem nowego, ale również fatalnie gejowskiego kapelusika w kropki. – Tam na polanie przez cały czas nawet nie warknąłem. Cipa nie wilk!
Powoli narastała w nim złość, czuł jej brudną, obślizgłą łapę ściskającą mu gardło.
– Niedoczekanie wasze, sukinsyny – mamrotał, nie wiadomo właściwie pod czyim adresem. – Zobaczycie jeszcze wilka co się zowie! To się musi zmienić. Jeszcze wam majty opadną z wrażenia, dranie!
Na próbę zawarczał wściekle w stronę mijanego właśnie drzewa. Nie uciekło. Wyszczerzył groźnie kły. Nic. Stało sobie i rosło, jak zawsze.
To zirytowało Wilka jeszcze bardziej. Poczuł, że robi się zły, bardzo zły.
– Ciekawe co za dowcipniś bawi się moim życiem – burczał pod nosem. – Eeeech, gdybym tak teraz dorwał tego, co mi tak skroił los!
Wykrzywił pysk we wściekłym grymasie i rozjuszony pogroził zachmurzonemu niebu zaciśniętą pięścią.
Nagle zatrzymał się, coś poczuł. Coś nieuchwytnego, jak cudze spojrzenie na karku. Nieokreślone, ulotne wrażenie, że ktoś go obserwuje, sam dyskretnie ukryty. Wilk odwrócił się gwałtownie, zaniepokojony rozejrzał się wokół, zastrzygł uszami. Nikogo nie zobaczył, ale za to po kilku sekundach zdało mu się, że coś słyszy. Wyprężył się odruchowo, mocniej nastopyrczył uszy. Do jego umysłu dotarło coś odległego, coś tak nierealnego jak echa cudzych myśli, jakieś słowa, ciche jak najcichszy szept. Sam nie miał pewności czy je naprawdę słyszy.
Jesteś igraszką… – słowa były ledwie zrozumiałe, ciche niczym odległe tchnienie. – Kaprysem. Istniejesz bo ja tego chcę i dopóki tego chcę. Mało ci było tego, co usłyszałeś od dziewczyny? Pilnuj się i nie fikaj. Bo możesz przestać istnieć.
Głos zamilkł, uleciał… Wilk kręcił głową we wszystkie strony, wytężał słuch, ale nie, nie dobiegło go już ani jedno słowa.
Nie potrafił zlokalizować źródła głosu. Powęszył ostrożnie, lecz nie wyczuł w pobliżu żadnej żywej istoty.
Potrząsnął łbem. Sam już nie wiedział czy rzeczywiście słyszał ten eteryczny głos, czy tylko mu się zdawało. Może to skołowany po ostatnich wydarzeniach wilczy mózg płatał mu takie figle? A może był to tylko poszum wiatru w koronach drzew?
– To pewnie z głodu – uznał wreszcie Wilk.
Wzruszył ramionami i pomaszerował dalej.
Już po kilkudziesięciu metrach potknął się o coś.
Zatrzymał się i przyjrzał uważnie. Wśród mokrych liści leżała zardzewiała siekiera na długim, poczerniałym od wilgoci stylisku.

.

cdn.

.

[zdjęcie: domena publiczna]

 

 

[zdjęcie: domena publiczna]