Oranyboskie, jak ja uwielbiam te słodko-pierdzące, politpoprawne i wygładzone do śliskości internetowe wpisy uświadamiające mnie, że dziś, właśnie dziś obchodzimy jakieś świeckie „święto nietypowe” czy dzień tego i owego, w związku z którym wszyscy powinni to czy owo, a głównie cieszyć się że to dziś. Na przykład niezwykle istotny Dzień Sikania w Kucki (w ramach solidarności z kobietami, uciskanymi w patriarchalnych społeczeństwach), Ogólnoświatowe Święto Przytulania Sąsiada (umacnianie więzów interpersonalnych i walka z alienacją jednostki), Dzień Bez Biustonosza (to akurat nic wielkiego, obchodzę codziennie) czy Święto Bohaterskiego Psa Policyjnego. Jakiż zagubiony byłbym, gdyby mnie w porę nie uwiadomiono, co też dziś wypada mi fetować, względnie komu oddać zasłużony pokłon. W nowoczesnym, europejskim duchu naturalnie.
Czasem mam wrażenie, że mógłbym robić to zawodowo: wymyślać coraz to nowe „dni” i „święta”, ogłupiając do imentu Bogu ducha winnych i niczego niepodejrzewających obywateli za ich własne, ukradzione im uprzednio podatkami pieniądze. Siedzieć sobie w Brukseli, na szóstym piętrze odpicowanego na maksa budynku im. Altiero Spinellego (parę pięter wyżej w swoim gabinecie Prezydent Kontynentu zakuwa angielskie słówka, żeby po kolejnym „bombowym incydencie” nie pisać na TT wiecznie tego samego dyżurnego: Our thoughts are with the victims, a za ścianą kolega od oświaty głowi się jak oduraczyć rodziców przedszkolaków, coby uwierzyli, że najważniejsza w wychowaniu ich czterolatka jest nauka brandzlowania się przy rówieśnikach), sączyć jarmużową vege-latte i przy dźwiękach relaksująco-motywującej muzyczki, skutecznie zagłuszającej dobiegające zza okna wrzaski przechodniów rozrywanych arabskimi bombami, tworzyć właśnie takie pierdolety, mające za zadanie odwrócić uwagę ludu pracującego miast i wsi od naprawdę ważnych kwestii. Nic prostszego, dla mnie to jak smarknąć. Dziś na przykład mielibyśmy europejski dzień Pokojowych Intencji, Entuzjastycznego Rozdawania Dóbr Ogółowi Ludzkości, Ekumenizmu Neoliberalnego I Empatii, czyli w skrócie PIE… a zresztą sami sobie złóżcie ten skrót w całość, kiedy to w dobrym tonie byłoby obdarować jak największą grupę ludzi – nieważne: znajomych czy nie – czymś, co przyniosło nam ostatnio największą satysfakcję.
I właśnie w ramach tego bezinteresownego dzielenia się z bliźnimi tym co dobre, z własnej nieprzymuszonej woli oraz całkiem za darmo daję wam tę niesamowitą grę. Wypakowałem na nią trzy stówaksy, ale jest warta każdej wydanej złotówki. Wy macie ją za bezdurno.
Podstawową cechą, w której zawarty jest zresztą cały urok tej szpilanki, jest fakt, że nie można w nią wygrać. Co nie oznacza jednak, że nie należy się starać, dowolną ilość podejść. Gra ćwiczy zatem naszą siłę woli i umiejętność poskramiania niezdrowej, choć jakże ludzkiej, ciekawości. I choć za każdym razem przegrywamy to jednak słodką satysfakcję przynosi nam świadomość, że właśnie w tej chwili gdzieś tam przegrywa w nią tysiące podobnych nam frajerów, w stosunku do których czuliśmy dotąd coś w rodzaju kompleksu, bo myśleliśmy że są od nas lepsi. Nie są. Takie same żałosne życiowe łajzy jak my. To pocieszające.
Do pozytywów gry zaliczyć też należy niskie wymagania sprzętowe (możliwość gry na praktycznie każdym komputerze i tablecie, nawet przestarzałym i wolnym, oraz na większości smartfonów), nieskomplikowane zasady (nie trzeba przekopywać się przez kilometrowe instrukcje), świetnie opracowana wersja polska oraz praktycznie nieograniczona liczba graczy w wersji multiplayer – próbowaliśmy w to grać z kolegami i dopiero powyżej pięćdziesięciu graczy rozgrywka się utrudnia, bo ci stojący w tylnych rzędach musieli stawać na palcach, żeby zobaczyć ekran. Trzeba tez uczciwie przyznać, że gra wciąga natychmiast, od pierwszego kontaktu (przyznajcie się, zanim zaczęliście czytać tekst zagraliście przynajmniej raz). Można – i trzeba – grać bez końca.
Słabe punkty to niewątpliwie brak porządnych efektów dźwiękowych i niezauważalna wręcz oprawa muzyczna, słaba, monochromatyczna grafika jak z poprzedniej epoki (chociaż są i tacy, co sobie taką elegancką retro-skromność cenią, bo wtedy nadmiar kolorystycznie wypasionej grafiki nie rozprasza ich uwagi i mogą skupić się na samej rozgrywce), jak również tylko jeden poziom gry, co nawet jest w jakiś sposób nawet logiczne, bo w każdej grze aby osiągnąć następny level trzeba wygrać pierwszy, a tu to niemożliwe.
Słowem: idealne zajęcie dla przegrywów jarających się informacją czy mamy dzisiaj Dzień Przyjaznego Imigranta, Święto Tęczowego Urzędnika czy też akurat Tydzień Nietolerancji Glutenu.
[grafika: domena publiczna]