… nowi Adam i Ewa potrzebni od zaraz…

dust(…)

– Jak było? – zapytała Najpiękniejsza Kobieta Świata, ledwie zdążyłem zdjąć buty.
Usiadłem przy stole i zastanowiłem się.
– Najpierw pewien pesymista poprawił mi nastrój – zeznałem. – A potem całkiem mnie zdołował taki jeden optymista.
Łypnęła na mnie koso.
– Jesteś chory, wiesz? – podsumowała zwięźle. Z gracją opuściła tę swoją nieziemską pupę na kanapę i poleciła krótko: – Opowiadaj.
Pokrótce streściłem jej przebieg spotkania. Słuchała, o dziwo, nie przerywając.
– … a na koniec poradził mi, żebym nawet nie próbował orać na poletku literatury, bo rozpędzony rydwan jego wyobraźni i tak zmiata w pył całą konkurencję, więc nie mam szans.
– Liwas tak powiedział?
Przytaknąłem.
– Dorzucił też, że nawet mu mnie żal.
Westchnęła ciężko.
– I chcesz mi powiedzieć, że zdanie miernoty piszczącej jak panienka w tokszole dla bezmózgów robi na tobie wrażenie? – powiedziała z politowaniem. – Myślałam, że nieco więcej rozumku kołacze się w twojej czaszce.
Rozłożyłem tylko ręce, bo nie wiedziałem co odpowiedzieć.
– Phy, też mi postać, kasa jego mać! – prychnęła moja piękność. – Ten śmieszny facecik dawno się wyprztykał. Zjadł własny ogon już lata temu. Teraz pozostało mu tylko odcinanie kuponów od dawnej, nazwijmy to, świetności. Chociaż użycie tego określenia w stosunku do kariery Liwasa jest według mnie dużym nadużyciem.
Siedziała z nogą założoną na nogę, niby obojętnie lekko kołysząc bosą stopą. Na jej łydce Lipny Motylek mamił wzrok, hipnotyzował, czarował… Zdawało się, że za chwilę zacznie składać i rozchylać skrzydełka, poderwie się do lotu… Poczułem, że skóra na głowie robi mi się dziwnie ciasna.
Zza otwartego okna dochodziły dźwięki muzyki, widocznie jacyś sąsiedzi urządzali imprezę. Firanka kołysała się lekko, poruszana delikatnymi podmuchami ciepłego wiatru.
Love is a stranger in an open car
To tempt you in and drive you far away… – letni wieczór śpiewał głosem Annie Lennox.
– Zamachał ci przed oczami metką szołmena-autorytetu a ty to oczywiście kupiłeś, jak ostatni naiwniak – ciągnęła żona tonem pełnym lekceważenia. – On się nie promuje tym tokszołem, kochanie. On się nim ratuje. Jego obecna tak zwana twórczość to nic więcej jak kolekcja marnych autoplagiatów. Właśnie dlatego uczepił się tego programu jak tonący brzytwy. Ten spryciarz świetnie wie, że tonie. A tonie. I to we własnym gównie.
Uniosłem brwi ze zdziwienia. Takie komentarze w ustach najdelikatniejszego stworzenia tej planety?
– Naprodukował tyle gówna, że ono teraz zalewa mu usta – ciągnęło najdelikatniejsze stworzenie tej planety, całkiem niezrażone. – Hehehe, rydwan jego wyobraźni, dobre sobie. Rydwan jego wyobraźni ma nieważne badania techniczne i lewą rejestrację.
Jej stopa poruszała się hipnotycznie, kreśliła w powietrzu niespieszne ósemki…
– No dobrze, zostawmy tego pozera i jego udawane egzystencjalne męki wycenione na duże pieniądze – usłyszałem. – To pacan, zawsze był pacanem i zostanie nim bez względu na to jak modną marynareczkę w telewizji przyodzieje.
Kiwnąłem głową. W milczeniu, bo i co mogłem powiedzieć po takim podsumowaniu? Poza tym niedawna burzliwa rozmowa z Liwasem nagle całkiem przestała mnie interesować. Nie mogłem oderwać wzroku od nóg siedzącej przede mną kobiety. Chyba to zauważyła. Przechyliła głowę, niby to przypadkowo. A wówczas z lotnisk jej szyi jak na dany znak wystartowały całe eskadry niewidzialnych samolotów z ładowniami wypełnionymi po brzegi bombami feromonów. I wszystkie wzięły kurs na mnie. Zakręciło mi się w głowie.
It’s noble and it’s brutal it distorts and deranges
And it wrenches you up and you’re left like a zombie… – niosło się w wieczornym powietrzu.
– Zastanawia mnie natomiast ta teoria wygłoszona przez Hokera – z głosu żony nagle zniknął kpiący ton. Zastąpiło go ledwie słyszalne niskie, kuszące vibrato. – On jednak nie jest taki do końca głupi…
Skoncentrowałem się z wysiłkiem. Naprawdę nie było to łatwe.
– Ta, że świat dawno już się skończył tylko my, ludzie, nie zauważyliśmy tego? – wydusiłem przez gardło nagle ściśnięte świadomością, że w tej chwili jedyne czego chcę od wzmiankowanego świata to móc teraz, zaraz, natychmiast przespacerować się ustami od czubków palców prawej stopy tej kobiety do ciepłego zakątka za płatkiem jej lewego ucha. W głowie pulsowało mi na samo wyobrażenie tego spaceru, z licznymi i długimi przystankami na trasie, w miejscach stworzonych specjalnie do takich właśnie przerw w podróży.
– Nie, ta druga – pogańskie bóstwo na kanapie uśmiechnęło się tajemniczo. – Chodzi mi o ten jego pogląd, że koniec świata może nastąpić dopiero wtedy, kiedy znajdzie się parę godną reprezentować nasz zdegenerowany gatunek w nowym cyklu wszechświata.
Popatrzyła mi głęboko w oczy i wyprostowała się, a wtedy jej drobne, dziewczęce piersi naparły od wewnątrz na biały materiał bluzki, napięły go, przyciągając mój wzrok jak magnes. Kształt stwardniałych nagle, sterczących sutków był wyraźnie widoczny na gładkiej tkaninie. Wiedziałem, że robi to celowo, chce, żebym to zobaczył. Zamrowiły mnie dłonie, w głowie zatętniło…
Nadal się uśmiechała. Tym swoim uśmiechem, którym, gdyby tylko chciała, bez trudu skłoniłaby samego Mahatmę Gandhiego do wystąpienia w ostrym porno, może nawet niemieckim.
Czar, który rzuciła na mnie dawno temu, działał. Zdawało mi się, że trzymał nawet mocniej niż kiedyś. Osiadł na mnie niczym magiczny pył, już na zawsze niezmywalny, nieścieralny… Wpatrując się w żonę w niemym zachwycie uświadamiałem sobie powoli, że ten zachwyt może na dłużej pozostać niemy. Bo już za chwilę całkiem stracę mowę. A chwilę później znajomość tabliczki mnożenia. I zdolność logicznego myślenia. A potem – zdolność myślenia w ogóle.
And I want you, and I want you… So it’s an obsession – zawodziła ciemność za oknem.
Oddychałem coraz szybciej. Wszystko wokół znikało, rozmazywało się, traciło kontury. Odpływało. Pozostała tylko ona i magia jej spojrzenia, zaklęcie drzemiące na dnie błyszczących oczu.
– No i? – wykrztusiłem. Szybko, dopóki jeszcze władałem językiem ojczystym. – Co myślisz o tej teorii Hokera?
– Myślę – powiedziała lekko zachrypniętym głosem – że tu akurat dałoby się coś zrobić…
Cały czas patrząc mi w oczy przygryzła ząbkami dolną wargę. I zaczęła powoli rozpinać bluzeczkę.
Wieczór zakończyliśmy odmawiając naszą cielesną, zdyszaną modlitwę do łaskawego Stwórcy, w skupionej, pełnej cichych szeptów i przerywanych westchnień podzięce za to, że dwie połówki jabłka mogą jednak na tym świecie odnaleźć się nawzajem i na nowo połączyć w jeden owoc, zdrowy i nierobaczywy.

 

©niekarany „Dziennik absurdalny. Pasje: literatura” (fragm.)

[zdjęcie: domena publiczna]