Mamusia, u nas wszystko w porządku, ta cała Europa jest całkiem ciekawa, cieszę się, że jest już nasza. Teraz mieszkamy w Kalifacie Francji, w mieście Par-rish, to taka ich jakby stolica, leży nad rzeką. Miasto całkiem ładne, chociaż niemożebnie zaśmiecone, wszędzie stare kartony, szmaty i góry śmieci. Trochę śmierdzi, zwłaszcza teraz, latem. Ci Francuzi to jednak świnie. Ten cały Par-rish to ponoć kiedyś kiedyś była kulturalna stolica świata, ale wcale tego nie widać. Budynki nawet ładne, nie powiem, chociaż na moje oko za mało tu meczetów. Za to zbyt dużo białych ludzi na ulicach. Ale to się zmieni. Jedno i drugie.
Dostaliśmy całkiem ładne mieszkanie. W ciągu dnia robimy to co zawsze – ja, Faiza, Galija, Amira, Jusra i Kamla dbamy o Bahira i dzieciaki, a Bahir dba o nas. Całkiem jak u nas, w starym kraju. Różnica jest taka, że Bahir ma tu pracę.
Szczerze powiedziawszy jest trochę zły, że musi pracować, nie to co u nas, no ale mus to mus. Robotę ma męczącą: co tydzień musi przejść pół miasta do biura opieki społecznej po pieniądze. Wraca skonany.
Wieczorami wyglądamy sobie z dziewczynami przez szpary w żaluzjach, jak na ulice wychodzą nasi chłopcy ze starego kraju dla rozgrzewki pobawić się w ganianego. Bardzo nas na początku bawiła ta gra, teraz już jest mniej ciekawie, bo we Francji policjanci są już coraz szybsi, pewnie dużo ćwiczą. Naszym chłopakom już coraz trudniej ich dogonić.
Jak wieczór mocno chłodny, chłopcy podpalają dwa-trzy samochody i śpiewają pieśni przy ognisku. Wtedy policja też przyjeżdża, posłuchać z daleka. Ale nie wtrąca się, tu szanują odmienność kulturową.
W pierwszych tygodniach pobytu tutaj nie bardzo rozumiałyśmy z dziewczynami po co Bahirowi ta cała praca, przecież na nic nie musimy wydawać tych ichnich pieniędzy – urząd daje nam jedzenie i ubrania, dla dzieciaków też, a w sklepach wszystko jest za darmo, nawet po zamknięciu, bo tubylcy nie nauczyli się jeszcze wstawiać krat. Nie dość, że świnie to jeszcze i barany, mówiłam.
Jak nasza arabska reprezentacja wygrała Mistrzostwa Świata w piłce nożnej, to Husam Udin, sąsiad spod siedemnastki, poszedł się na miasto cieszyć z wygranej, i z tej radości przyprowadził nowiuśki skuter. Chwalił się, że biali sami mu dali, wystarczyło szybę na wystawie zbić, łatwizna. I teraz on jeździ po pieniądze do urzędu na skuterze, a Bahir – dalej drałuje na piechotę.
Okazało się jednak, że te bahirowe pieniądze przydały się nam, on jednak ma łeb nie od parady. Wymyślił sobie, że zaoszczędzi tyle, żebyśmy mogli pojeździć sobie po Europie i pozwiedzać, przynajmniej te praworządne, muzułmańskie miasta, gdzie rządzi szariat. Przez pół roku odkładania zasiłku nazbierało się tego tyle, że całą grupą (no bo Bahir nie mógł przecież zostawić swoich kobiet samych w domu, wiadomo, sąsiedzi tylko czekają) zaliczyliśmy kilka głównych islamskich miast: Amsterdam, Brukselę, Birmingham, Malmö i Sztokholm. Aż się oczy cieszą, mówię Ci, mamusia. Całkiem jak u nas w domu.
I właśnie w Sztokholmie, przez przypadek, przeczytałyśmy Bahirowi z gazety, że całkiem niedaleko leży taki dziwny kraj, Bolanda (tubylcy mówią: Polska), w którym niewierni zapuścili sobie demokrację i wolne wybory, i w tych wolnych wyborach wybrali sobie do rządzenia dyktaturę. Czyli zamordyzm i ten, no, fash-shism. No i całkiem nie da tam się żyć, w szwedzkich gazetach piszą właściwie tylko o tym. Wyobraź sobie, że ci barbarzyńcy z Bolandy nie chcą nawet wpuszczać do siebie naszych biednych uchodźców, oddawać im swoich domów i płacić pieniędzy za to, że uszli. I kościołów nie burzą, jak we Francji, żeby uchodźcy nie cierpieli patrząc na te gniazda Szejtana (choć we Francji też burzą za wolno, moim zdaniem). No i generalnie: koszmar.
Bahir z początku nie wierzył, że taki kraj jest możliwy w naszej Unii, zarzucał nam, że to wszystko wymyśliłyśmy i robimy go w bambuko, srożył się i gniewał. Nawet się odgrażał, że sam nauczy się czytać i wtedy nam pokaże, odechce nam się żartów. Kamli, która zarzekała się, że to czysta prawda, nieźle się przy okazji oberwało. Głupia, mogła milczeć.
W każdym razie Bahir nie mógł uwierzyć, że w jakimkolwiek kraju na świecie jest obecnie możliwa dyktatura, to już nie te czasy, kiedy jedynowładztwo mogło kogoś uwieść. Wrzeszczał, że u nas, w starym kraju, król nigdy by sobie nie pozwolił by mu takie coś w państwie wyrosło, głowy potoczyłyby się jak arbuzy z przewróconego straganu na bazarze.
Ciekawość jednak wzięła górę i pojechaliśmy. Bolanda to kraj całkiem przyjemny, klimat przyjazny, w miarę ciepło, ładne widoki, bez problemu mogłabym się tu osiedlić. Znaczy: ujść tu, w końcu z zawodu jesteśmy uchodźcami. No, może za mało hodują tu kóz, Rahid nie będzie zadowolony jak już do nas dołączy. Ale są inne kobiety.
Przede wszystkim jednak jest tu bezpiecznie, można spokojnie spacerować po ulicach z dziećmi, bo oni nie mają tu tych wszystkich zamachów terrorystycznych, które cięgiem urządzają sobie znerwicowani Francuzi, Belgowie czy Niemcy. A może dyktatura nie pozwala?
A właśnie, na dyktaturę to się jednak nadzialiśmy, i to już drugiego dnia pobytu, w mieście Khrakh-khuff, podczas zwiedzania. Wszystko przez tę rudą zdzirę. Szła sobie całkiem sama po ulicy, z odkrytą głową, ubrana w jakąś różnokolorową szmatę sięgającą ledwie kolan i całkiem bez rękawów. Bahir naturalnie się zagotował. Zaczął wrzeszczeć, że on nie po to został uchodźcą żeby musieć oglądać takie obrazki. Podbiegł do tej bezwstydnej dziwki by ją sprowadzić na dobrą drogę (jak to on, nauczał głównie pięścią i nogą). No i może żeby sobie sobie przy okazji ulżyć, bo jemu się ciągle chce, a kobiety w końcu po to są. Zresztą tamta jakby sama nie miała na to ochoty to by się tak nie ubierała, logiczne, nie?
No dobrze, wszystko odbywało się normalnie: Bahir nauczał, zdzira leżała na ziemi i wrzeszczała, gdy nagle z ławki pod sklepem podniosło się tamtych trzech, z dyktatury, z niemęsko ogolonymi twarzami i w koszulkach z rozpostartym jakimś białym ptaszyskiem. Krzyknęli do Bahira po angielsku coś, co z daleka brzmiało jak zaproszenie króliczka na herbatę (Tea who you, yeah, bunny!), ale zaproszeniem chyba nie było, bo Bahir puścił tę nierządnicę i zwróciwszy ku nim swą gniewną twarz zakrzyknął aby zamilkli, a nawet tupnął nogą by ich odpędzić. Tu trochę się zdziwił, bo tamci wcale nie uciekli, do czego przyzwyczaił się we Francji, uniósł zatem na nich swą karzącą pięść, żeby nauczyć barbarzyńców słusznego moresu. No i w zasadzie to był już koniec zwiedzania na tego dnia. Odniosłyśmy Bahira do hotelu. To silny mężczyzna, już po trzech dniach stanął na nogi. A kiedy mógł już mówić to nam wytłumaczył, że z tą ichnią dyktaturą jednak nie ma żartów i pojechaliśmy dalej.
Teraz jesteśmy w górskiej miejscowości Sol-lin-nah, gdzie niewierni przegrodzili rzekę wielką zaporą, a w powstałym w ten sposób zalewie pływają rybki. Pochwalę Ci się, mamo, że zostałam wyróżniona, bo Bahir tylko mnie wziął na wycieczkę na tę tamę, reszta dziewczyn została w hotelu.
Przesyłam fotografię, na której Bahir robi sobie i mnie pamiątkowe zdjęcie na zaporze.
Takie zdjęcie nazywa się selfi i jest tu na nie straszna moda, wszyscy sobie robią. Całkiem nie wiem dlaczego, kiedyś Bahir pozwolił nam wziąć telefon na cały kwadrans i we cztery porobiłyśmy sobie takie selfi, z Amirą, Kamlą i Galiją, Jusra nie chciała. Nie wiem, co w tym takiego fajnego, wszystkie zdjęcia wyszły tak samo.
Być może aparat w i-phonie Bahira jest popsuty, francuska opieka społeczna straszne badziewie rozdaje. Będzie musiał pójść po nowy. Albo wziąć od jakiegoś przechodnia, oni mają dużo.
No, to z grubsza tyle, resztę opowiem jak już dołączysz do nas razem z Hudą, Kurimą, Nadżiją, Rukan, Suhajlą, Thaną i Zahirą. I z chłopakami: Imranem, Mamduhem, Zuhajrem i Ubadahem. I wszystkimi dzieciakami. No i Rahidem, jeśli zdecyduje się porzucić swoje stado.
P. S. Tak naprawdę to nie mogłam wtedy pójść z Bahirem na ten spacer na zaporę, brzuch mnie bardzo bolał, pewnie Bahir znów raczył uczynić mnie brzemienną. Poprosiłam Faizę, żeby mnie zastąpiła i z nim poszła. Ale nie mów nikomu, bardzo proszę, Bahir się nie zorientował, więc jeśli Ty mnie nie wydasz, wszystko będzie w porządku.
Całuję i do rychłego zobaczenia w mieście Par-rish.
Twoja Haniya
.
.
[zdjęcie: domena publiczna]
.