Nawyczki

Kiwałem się właśnie nad poranną kawą i obojętnie przerzucałem wiadomości w necie. Byłem niewyspany.
– Czytałeś już? – spytał Lars, wystawiając głowę z torby na laptop, w której zamieszkał żeby zawsze mieć do mnie blisko.
Lars jest moim osobistym diabłem-kusicielem. To on w sobotę kazał mi się przysiąść w knajpie do tej blondyny z rewelacyjnym tyłkiem, przysięgam. Ja nie miałem z tym w ogóle nic wspólnego. Skończyło się jak zawsze – potężnym moralnym kacem.
– Co czytałem? – spytałem, bo nie zrozumiałem.
Lars wygramolił się z torby.
– Pokażę ci – powiedział i sprężyście zeskoczył na podłogę.
Miał na sobie mój krawat, ten od Ciro Citterio, jedwabny, czarny w białe różyczki, którego nigdy nie nosiłem, bo uważałem, że niebezpiecznie spycha mój wizerunek macho w stronę gejozy. Lars naturalnie wyglądał w nim zajebiście. No jasne.

Pokazał mi. Przeczytałem i ucieszyłem się.

– Przyznaj się – diabeł poklepał mnie po ramieniu – zawsze czułeś przez skórę, że któregoś dnia nauka stanie w końcu po twojej stronie.
– Nie słuchaj go – dał się słyszeć zachrypnięty, zmęczony głos. Dochodził ze sterty książek na komodzie, tych aktualnie czytanych.
– Cześć, Angus – wyszczerzył się Lars. W tej marynarce wyglądał jak trener rozwoju personalnego. Którym de facto jest, uświadomiłem sobie. I to z sukcesami na koncie.
Spomiędzy książek wyszedł Angus, z zawodu anioł, też mój osobisty, odpowiedzialny za to, żebym nie zbaczał ze śliskiej ścieżki cnoty. Miał wymiętą twarz i sine worki pod oczami. Wyglądał jak żywa reklama kaca. Chłeptał kawę z kubka z napisem GOD HATES US ALL.
– Już my znamy tych „amerykańskich naukowców” – wychrypiał. – To pewnie ci sami, którzy w zeszłym roku obliczyli, z matematyczną precyzją, że gdyby wszystkie zasoby wody na Ziemi, wszystkie oceany, morza, jeziora i rzeki, zebrać i wpuścić do szklanej rureczki o średnicy jednego centymetra, to ta rurka byłaby długa jak skurwysyn!
Ironista, w skrzydło jechany. Gdzie był jak ładowaliśmy się z blondyną do taksówki?
– Nie klnij – pouczył go Lars. – Za głupi jesteś, zeby przeklinać.
Angus przyjrzał się artykułowi.
– Brednie – wydął wargi. – Ta sama grupa „uczonych” odkryła niedawno, że wyprawą pod Troję wcale nie dowodził Agamemnon tylko inny grecki wódz o tym imieniu.
Był wyraźnie rozgoryczony. Nic dziwnego, nie szło mu najlepiej w robocie.
– Poddaj się, Angus – powiedział przyjaźnie Lars i wskazał na mnie – on już jest mój.
– A takiego! – anioł odstawił kubek i pokazał mu wała. – Nie poddam się nigdy!
Demon w odpowiedzi wykrzywił się płaksiwie.
– Mój ci on jest! – wykrzyknął głosem Danuśki z „Krzyżaków”. – Nałęczką go nakryłam! Mój ci!
– Jeszcze zobaczymy – warknął Angus.
Apage, anielski pomiocie ty! – machnął ręką diabeł.
– A ty – Angus gwałtownie odwrócił się w moją stronę i oskarżycielsko wystawił palec – o dziesiątej wieczorem siusiu, paciorek i spać! I posprzątaj tu! Bo już tracę, kurwa, moją anielską cierpliwość!
Lars tylko się uśmiechnął.