… nie jestem cham…

nie jestem cham(…)
– Haloooo! – usłyszałem za plecami.
Odwróciłem się i ujrzałem tłustego dostatnio człowieczka, rozpartego wygodnie na ławce i patrzącego na mnie z zachęcającym uśmiechem. Wyszczerzyłem się w odpowiedzi. Tamten zapraszająco klepnął deski ławki. Od razu widać, że światowiec. Ciuszki markowe. Złote sygnety. Złote łańcuchy na grubiutkiej szyi i tłustym przegubie. Złoty zegarek. Rozejrzałem się. Opodal zaparkowany stał luksusowy suv, jakby dla odmiany czarny, z bagażnika którego pulchna kobieta, zapewne żona światowca, wywalała właśnie worki pełne śmieci do naszego osiedlowego śmietnika. Grupka okolicznych emerytów niecierpliwie wyglądała zza krzaków w oczekiwaniu aż skończy, pewnie by móc rozdzielić między siebie wysokokaloryczną zdobycz.
Inkrustowany złotem tłuścioch znów poklepał ławeczkę. Palce miał krótkie, zadbaniutkie.
– Siadaj pan – usłyszałem. – Ja zapraszam.
Przycupnąłem obok pulchnego jegomościa, puchnąc z dumy, że znalazłem się w tak znakomitym towarzystwie. Naturalnie puchłem dyskretnie, żeby nie zbrukać powagi chwili.
– Zapali sąsiad? – spytał grubasek.
Sąsiad? Przyjrzałem się uważniej. Ale nie, z całą pewnością pierwszy raz widziałem człowieka na oczy. Na głowie wyżelowany jeżyk, obwisłe policzki. Oczy jak dwie dziurki wyszczane w śniegu. Słowem: twarz jak portret pamięciowy. Raczej bym pamiętał takie oblicze. Sąsiad? Nie ma opcji.
Wyjął papierośnicę, naturalnie złotą, podstawił mi pod nos i otworzył. Sięgnąłem, ale nadaremno – papierośnica zawierała bowiem zerową ilość papierosów.
– Oooo, skończyły się… – człowieczek zdziwił się teatralnie.
– To nic, ja mam – pośpieszyłem ze swoją paczką. – Proszę bardzo.
Uśmiechnął się z aprobatą. Po czym upierścienioną rączką wyciągnął z podsuniętego mu pudełeczka wszystkie papierosy. I jął układać je energicznie w swojej papierośnicy.
Szczęka opadła mi z hałasem. Tłuścioch łypnął koso.
– Nieee, ostatniego ci nie wezmę – sapnął i wspaniałomyślnie odłożył jednego papierosa z powrotem do mojej paczki. – Nie jestem cham.
Gdy już upchnął w papierośnicy moje szlugi, jednego wsadził sobie do otworu chłonąco-trawiącego. Poszedłem za jego przykładem i wydłubałem z dna paczki walającego się tam samotnie odzyskanego papierosa, uświadamiając sobie przy okazji, że to pierwszy dziś, którego mam szansę samodzielnie wypalić.
Tłuścioszek ogień miał, trzeba przyznać. Złota (a jakże!) zapalniczka przez sekundę zionęła błękitną szpilą ognia jak mały smok, gdy przypalał papierosa. Sobie.
Odnalazłem więc w kieszeni własne zapałki i dołączyłem do grona palących.
Parę chwil siedzieliśmy w milczeniu, jak na inteligentnych ludzi przystało. Dym powoli rozwiewał się w upalnym powietrzu. Grubasek rozparł się na ławce.
– Tjaaaa… – przerwał ciszę, zakładając nóżkę na nóżkę. Strzepnął popiół w trawę.
Pulchna kobieta skończyła opróżnianie bagażnika z worów z odpadkami i wgramoliła się do suva.
– Porozmawiałbym dłużej, ale się spieszę – sapnął tłuścioch, wypuszczając dym.
Zdobna sygnetami tłusta dłoń wykonała gest, jakim odprawia się służbę.
Wstałem z ławki, rozejrzałem się za psem i poczłapałem do domu.
Po drodze wyrzuciłem pustą paczkę po fajkach.
Żona znowu powie, że kopcę jak lokomotywa.
(…)

©niekarany „Dziennik absurdalny. Nałogi: nikotyna” (fragm.)
[zdjęcie: domena publiczna]