Jak w szybki i klarowny sposób udowodnić sobie i światu, że jesteśmy kretynem?

Wbrew pozorom to wcale nie jest to trudne. Każdy da radę.
W tym celu potrzebujemy:

 

  1. Czarnego kota – jedna sztuka.
    W tym konkretnym przypadku kolor kota nie ma nic wspólnego z przynoszeniem pecha (no, chyba, że naszą głupotę uznamy własnie za brak farta). Chodzi tylko o to jak wyjdzie jego wizerunek.
  2. Zdjęcia tego kota – jedna sztuka.
    Fotografii nie wykonujemy specjalnie dla potrzeb tego eksperymentu – jako patentowany kretyn z pewnością dawno już mamy takowe, najprawdopodobniej w komórce, pyknęlismy żeby zanudzać znajomych obrazkiem naszego ulubieńca oraz w celu zamieszczenia na fejsbuku (który notabene lata temu powinien zmienić nazwę na Catbook), żeby cały świat mógł podziwiać Jedynego Wyjątkowego Puchatego Ukochanego Miziastego Pięknego Nieznośnego Ale Uroczego Kici-Kici Słodziaka.
  3. Dziecka – dowolna ilość sztuk (opcjonalne).
    Dziecko nie jest zasadniczo potrzebne, ale pomaga, bo jego wycie zagęszcza nasze ruchy i przyśpiesza proces ujawniania światu debilizmu, a o to przecież chodzi.
  4. Czarno-białej drukarki i dostępu do ksero.
  5. Miasta – od średniej wielkości wzwyż, jedna sztuka.
    Wielkość miasta właściwie nie ma znaczenia (może też być też i wieś, proszę bardzo), ale im miejscowość większa tym szerszy nasz i naszej durnoty zasięg, dowie się zatem o tym możliwie spora część populacji.
  6. Taśmy klejącej – ilość zależna od potrzeb.

Po przygotowaniu podanych wyżej materiałów przystępujemy do działania, według podanego niżej schematu.

 

  1. Gubimy kota. Jak kot ogarnięty to nam pomoże i sam się zgubi, polezie gdzieś na panny albo wpadnie do dogodnej studzienki kanalizacyjnej. Może też najzwyczajniej uciec od nas, w końcu kto by chciał mieszkać z kretynem? A koty głupie nie są.
  2. Szukamy kota na własną rękę. Oczywiście nie znajdujemy, bo cała dalsza akcja nie miałaby sensu. Nie pomaga nawoływanie, przeszukanie okolicznych zarośli i wystawianie miseczki z żarciem, na wabia. Był kot, nie ma kota.
  3. Zastanawiamy się co dalej. Na tym etapie przydaje się dziecko, choć – jak się powiedziało – nie jest bezwzględnie konieczne. Dziecko (dzieci) zaczyna (-ją) oddziaływać na naszą psychikę w sposób, w jaki tylko gówniarze potrafią, to znaczy w nieprawdopodobnie irytujący: pętak marudzi, jęczy, płacze, nie chce jeść, jojczy, wierci dziurę w brzuchu gdziemójkotekgdziekotek?, szaleje z tęsknoty za pupilem i rozpacza na sto innych spektakularnych sposobów, dodatkowo zawsze nieestetycznie się przy tym usmarkując. To wszystko zwiększa naszą determinację (nawet jak już w międzyczasie zaczęliśmy mieć tego całego kota gdzieś, to chcemy po prostu uciszyć gnoja) i przyspiesza podjęcie decyzji z punktu następnego:
  4. Dajemy ogłoszenie. Nie ma się co silić na oryginalność, tu liczy się czas. A zatem: prosty komunikat, duża, wyraźna czcionka. Informujemy wszystkich, że straciliśmy sierściucha i na jakiej ulicy miało to miejsce (czyli wpisujemy nazwę ulicy przy której mieszkamy, bo to stamtąd się zgubił, c’nie?).
  5. Dołączamy zdjęcie czarnego kota (to z komórki).
  6. Drukujemy.
  7. Kserujemy w takiej ilości egzemplarzy, jaką uznajemy za stosowne. Wskazana możliwie duża, wtedy więcej ludzi dowie się o naszej umysłowej ułomności, bo ogłoszenie wygląda jak wygląda.
    Tu dociera do nas, że mimo uderzającej głupoty naszego anonsu tego kota rzeczywiście ktoś może znaleźć. I to być może ktoś kto nas nie zna osobiście, w końcu jest takich ludzi całkiem sporo. I co dalej? Będzie biegał po ulicy Balladyny i wołał: Kota znalazłem, kota! Czarnego!, albo pukał w każde drzwi? A my zauważamy, że z informacji kontaktowych podaliśmy tylko ulicę. A zatem:
  8. Dopisujemy odręcznie numer telefonu, na wszystkich wydrukach. Im więcej ich zdążyliśmy wcześniej natłuc tym lepiej, w końcu jesteśmy kretynem.
  9. Przy pomocy taśmy klejącej rozwieszamy ogłoszenia w jak największej ilości łatwo dostępnych i dobrze widocznych miejsc.

Et voilà! Gotowe. Teraz już cały świat wie o naszym debilizmie.
A zatem, moi drodzy – do dzieła! Wy też macie coś do udowodnienia światu.

Życzę powodzenia.

 
[zdjęcie: autor]

 
P. S. I. Numer telefonu zamazałem, żeby mnie nie ścignęło RODO za ujawnienie danych mogących ułatwić identyfikację konkretnej osoby. Zrobiłem to bez żalu – głupota jest i bez tej informacji łatwo identyfikowalna, sama zawsze znajdzie sposób, by się ujawnić.
P. S. II. Całkiem nie wiem, po co ten ktoś napisał „kociczka”. Przeciez widać, kurna, że kociczka!

kociczka