Natura wzięła mnie na bok i trzymając za łokieć wycedziła przez zaciśnięte zęby:
– Słuchaj no, łajzo, ja tu nie po to wybuchłam zielenią, kwieciem, ptaszków pieniem, feerią barw, zapachami i pięknem przyrody, żebyś ty miał to gdzieś. I tak sobie szedł nie zwracając uwagi. Masz się, kurna, zachwycać. Kumasz?
– Ale… pani Naturo… – zapultałem się lekko. – Ja mam tyle spraw na głowie… Spieszę się odrobinę… Może pogadamy jutro?
– Jutro to będzie futro – wydęła pogardliwie policzki. – Jaśmin przekwitnie, zieleń się przykurzy… Ptaszęta podrosną i wyfruną z gniazd, na własne. I ani się obejrzysz a już będziesz mendził, że jesień. Rozejrzyj się, jaka teraz jestem wspaniała. I pozachwycaj się, no.
– Tyle że ja zarobiony jestem – próbowałem się trochę wykręcać, bo mnie zaskoczyła. – Teksty nieobrobione leżą odłogiem i kwiczą, żebym się za nie wziął. Nowe pomysły czekają w kolejce… A tu obiad nie ugotowany, w robocie terminy cisną…
Popatrzyła na mnie jak na niedorozwinięte dziecko.
– A co mnie to, proszę szanownego, obchodzi? – ścięła mnie bezlitośnie. – Ty, kolego, artysta jesteś. Podziwianie piękna przyrody i tracenie tchu z wrażenia na ten widok masz niejako zaszyte w profilu osobowości. I zawodowo to robisz. Nie mydl mi tu brakiem czasu, tylko bierz się do roboty, co? I zachwycaj się, taka twoja mać, ale już!
Rozejrzałem się. Rzeczywiście, trochę racji miała, było na czym oko zawiesić.
– To może – zerknąłem na zegarek – umówimy się tak po szesnastej, dobrze? Znajdę wolną godzinkę i popracujemy nad tym. Popatrzę, popodziwiam, powdycham, może nawet w głowie mi się od tego pani bogactwa zakręci. Okej?
– No debil – pokręciła z niedowierzaniem głową. – Artysta, twórca, a debil.
Chwyciła mnie za guzik u marynarki i przyciągnęła do siebie. Zmrużyła oczy.
– Posłuchaj, gościu nieogarnięty – wysyczała. – Żadna tam szesnasta, żadna tam wyskrobana z grafiku zajęć godzinka. Masz to robić ciągle, jarzysz, fujaro? Masz się zachwycać i w twórczości opiewać. I natchnienie czerpać. I ludowi pracującemu miast i wsi na papier przelewać. Od tego jesteś. Bo jak spotkam, to tak ci z liścia zamaluję… Jasne?
– Jasne… – wybełkotałem, porządnie już przestraszony. – To ja już może pójdę… i poczerpię… i się ponapawam urodą…
Puściła mój guzik.
– Idź – fuknęła. Biust wciąż falował jej gniewnie. – I żeby mi to było ostatni raz!
[zdjęcie: domena publiczna]