Malarz klimatów

Malarz klimatów nosi ze sobą dwie puszki z farbami. W jednej ma żółć, taką woczykłującą, w drugiej coś chlupie brązowo, z ochrową pianką przy brzegach, jak na filiżance z kawą. Acha, i czerwień w sprayu, wetknięta w tylną kieszeń dżinsów. Malarz klimatów to prawdziwy artysta, a taki nie potrzebuje więcej.
Nadojadła mu zielona jednostajność, znudziła monochromatyczność krajobrazu. Chodzi i poprawia. Tu maźnie czekoladowo, szeroko i zamaszyście, tam muśnie na żółto, samym koniuszkiem pędzla. Albo odwrotnie. Potem odstępuje krok-dwa do tyłu, patrzy krytycznie, głową kręci, dochlupuje złota. Czasem sięga po rozpylacz z czerwonym, potrząsa puszką. Syka, bo reumatyzm. Dwa, trzy, pięć korygujących psiknięć karminowym sprayem, czerwone plamy wskakują między żółć i brąz. Zieleni na obrazie mniej i mniej.
Malarz klimatów idzie dalej, człap człap. Chodzi wolno, bo stary jest.
Poprawia następny metr widnokręgu. I następny.
Kapryśny z niego artysta, wraca nazajutrz, nanosi poprawki. Za dużo tej zieleni, za dużo, narzeka. Zamalowuje ją metodycznie, dzień po dniu.
Po tygodniu już mu się nie podoba to co zrobił wcześniej, targa więc wielką konewkę z wodą i polewa, polewa, próbuje zmyć swoje własne farby. Nie daje się, trzymają mocno. Wtedy malarz klimatów chrząka z irytacją i zrywa płótno całymi płatami, zostają tylko patyki sztalug, czarne, smętne i powyginane.
Potem idzie po nowy zapas farby. I pacykuje kolorowo dalej, dokąd obrazu starczy. Aż pod samą ramę, o którą właśnie oparła się jakaś para.
Malarz przerywa robotę i przygląda się. Kobieta odchyla głowę, przymyka oczy, mężczyzna muska wargami jej szyję, szepcze te jedyne możliwe słowa. Nie chcieli czekać do wiosny, zakochali się już teraz.
Artysta uśmiecha się i wraca do swojej pracy. Zaczyna mu się spieszyć. Ruchy dłoni o powykrzywianych reumatyzmem palcach coraz gwałtowniejsze, coraz mniej precyzyjne, plamy żółci i brązu rozchlapują się nieporządnie, szeroko, byle jak. Czasu coraz mniej a tu tyle jeszcze do zrobienia, tyle nastrojów do wyczarowania…
Zrywa się wiatr. Zimny, z cicho brzmiącą mroźną nutą.
Nie zdążę, znowu nie zdążę, tak jak w zeszłym roku – mruczy pod nosem niezadowolony malarz klimatów, październik.

 

malarz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

.

.

.

.

.

.

.

[picture: niekarany]