– Mam dla ciebie super pomysł na wieczór – usłyszałem za plecami.
Odwróciłem się od zlewu. Belzebub siedział na kuchennym stole i wlepiał we mnie swoje miodowozłote oczyska. Jego ogon zgrabnie otaczał złączone elegancko przednie łapki.
– Program specjalny – obwieścił z dumą zwierzak. – Zobaczysz, będziesz wniebowzięty.
Zakręciłem wodę. Co się będzie lać po próżnicy.
– Wal – wytarłem ręce w ścierkę. – Niech świat usłyszy co tam dla mnie opracowałeś. Umieram z ciekawości.
Niewzruszenie patrzył mi w oczy. Jak to kot.
– Skup się – jego głos był ciepły i przyjazny. – Zrobimy tak: ty usiądziesz na kanapie, a ja wskoczę ci na kolana. Potem będziesz mnie głaskał. Możesz przy tym robić co chcesz, oglądać telewizję albo… albo nie oglądać. Albo oglądać. Nie przeszkadza mi to. Bylebyś głaskał. Co ty na to? Genialny plan, sam przyznasz.
Splotłem ręce na piersi.
– Acha – kiwnąłem głową. – Genialny. Dokładnie taki sam jak wczoraj. I przedwczoraj. I dwa dni temu.
– No – przyznał radośnie. – Fajnie, że ci się podoba.
Zastanowiłem się.
– I przez cały zeszły tydzień.
– Yhy – uśmiechnął się szeroko, choć nie tak szeroko jak jego ziomek z Cheshire. – Super, nie?
– Jak się głębiej zastanowić… – zastanowiłem się głębiej – to i przez cały miesiąc…
W końcu wyłapał ironię. I przestał się uśmiechać.
– No i? – ziewnął, wysuwając na całą długość różowy język. – Coś nie tak?
Tym razem ja się uśmiechnąłem. Szerzej niż on.
– Sorrento, Bel – rozłożyłem ręce. – Ale nie dzisiaj. Mam swoje plany, rozrywkowo-rekreacyjne. Nie mieścisz się w nich, wybacz.
Belzebub odwrócił głowę i spojrzał w okno.
– Potrzebuję uwielbienia – stwierdził stanowczo. – Drapania za uchem. I po szyi, tak koło gardła. Miłości. Hołdów. Ciepła i wygody. Atencji. Nabożnego szacunku i zachwytów. Po co cię tu trzymam na metrażu, jak sądzisz?
Atencji, no no… Jak na kota ma całkiem zasobny słownik, muszę przyznać.
– A w zamian – dorzucił kuszącym tonem – oferuję najbardziej mrukliwe mruczenie jakie znasz. I dostęp do futra na brzuchu, w bonusie. Na brzuchu, ogarniasz? Tam jest najdelikatniejsze.
Pokręciłem głową.
– Nie dziś – powtórzyłem. – Teraz pan ma relaks, że tak sobie pojadę klasykiem. To mój wieczór, Rudy. Tylko mój. Mam wino i nie zawaham się go użyć. Wspaniały wytrawny chilijczyk, na ukojenie nerwów, będę go sobie spokojnie sączył lampka za lampką, już oddycha w pokoju. Przegrywasz w konkurencji.
Nie poruszył się. Siedział jak wmurowany.
– Dla podkręcenia emocji mam zaś czwartą część „Nocnego Skowytu”, świeżutką i nieśmiganą, a sam wiesz, że to kultowa gra – uzupełniłem. – Podobno jest niesamowita. Nieumarli jak żywi… eeee… jak martwi. A ja już nie pamiętam kiedy waliłem do wilkołaków. Idę, kochany, na nocne polowanie, ocalić świat. Będzie jatka, Bel. Wprowadzili ekstra efekty, noktowizory i nowy typ shotguna, ponoć dwa strzały kładą potwora na amen. Już się nie mogę doczekać. Przegrywasz więc podwójnie, z chilijczykiem i z wilkołakami. Ups.
Milczał długo, zastanawiał się. Patrzyłem na niego ze złośliwą satysfakcją.
– Wino jest głupie – zawyrokował wreszcie. – Komputery są głupie. Gry są głupie. Tylko pogoń za wstążką uwiązaną do końca kijka jest fajna, ewentualnie. Ale nie dziś wieczór, zmęczony jestem, życiem i w ogóle. Dzisiaj głaskanie.
– A ten swoje – westchnąłem. – Posłuchaj, Bel, tym razem ty się skup, trudne będzie. NIE BĘDĘ SIĘ CIĄGLE ZAJMOWAŁ TOBĄ, rozumiesz? Mam ochotę tym razem zrobić SOBIE przyjemność. I zrobię, choćbyś się zes… markał.
Popatrzył na mnie jak na durnia. Pewnie przez te akcentowane wersaliki.
– Sobie? – w jego głosie zabrzmiało niezmierzone zdumienie. – A po co?!
Machnąłem ręką. Co ja będę z kotem dyskutował?
– A zresztą, co ja będę z kotem dyskutował – powiedziałem. – Co, na skargę pójdziesz? Nie. Szach. No to koniec dyskusji. Mat.
Nie odzywał się.
– Uznaj, że masz wychodne, Rudy.
Milczał nadal.
– Paszoł – dorzuciłem w ramach zachęty.
Zmrużył oczy.
– Wychodne, akurat – prychnął. – Jassssne. Walenie do wilkołaków, mówisz? Wytrawny chilijczyk, powiadasz? Tjaaaaa…
Wstał i przeciągnął się, wyginając grzbiet w łuk. Potem miękko zeskoczył na krzesło, a z niego na podłogę. Jeszcze raz popatrzył mi prosto w oczy, zadzierając głowę. Pokazałem mu język.
Wyszedł bez miauknięcia.
Odkręciłem wodę i zabrałem się za mycie. Na samą myśl o czekających mnie wieczornych atrakcjach rozpierało mnie radosne podniecenie, z tego entuzjazmu odskrobałem nawet garnek z przypalonych resztek gulaszu, niemal zupełnie bez przekleństw.
W pewnym momencie wydało mi się, że słyszę cichy, odległy trzask. Czy coś podobnego. Nie byłem pewien, szum wody zagłuszał dźwięki. Nie przerwałem zmywania.
Gdy skończyłem z naczyniami i wycierałem zlewozmywak ściereczką, do kuchni dumnie wmaszerował Belzebub. Przelotnie spojrzał na miseczkę z kocią karmą, czy przez ostatnie dziesięć minut nie pojawiło się w niej przypadkiem coś godnego uwagi. Nie, nie pojawiło się. Zwierzak minął ją więc obojętnie i na powrót wskoczył na stół, via krzesło. Rozsiadł się na blacie, zadarł do góry tylną łapę i zaczął wylizywać sobie intymne zakamarki pod ogonem, absolutnie niespeszony tym, że wszyscy patrzą.
– No i widzisz? – odłożyłem ściereczkę. – Jakoś znalazłeś sobie zajęcie. Dasz radę.
Podniósł wzrok i popatrzył na mnie przeciągle.
– Co się gapisz? – spytałem. – Rób swoje. A ja sobie poprażę do wilkołaków z shotguna, odstresuję się.
– Yhy, jasne – opuścił łapę. Mógłbym przysiąc, że przez jego pyszczek przebiegł ironiczny uśmieszek. – Już to widzę. Powodzenia.
– O co ci chodzi? – zirytowałem się lekko.
Strzepnął uchem, po kociemu.
– Stary, znamy się od trzech lat – odparł po dłuższej chwili milczenia. – A jeszcze nie opanowałeś najprostszej prawdy: najważniejszy jest kot. Zawsze. A reszta? Reszta jest mniej wa… reszta jest nieważna. Ale jeszcze to zrozumiesz. Nauczę cię. Powolutku. Cierpliwie. Jestem nad wyraz cierpliwym stworzeniem. Ups.
Znowu się uśmiechnął a ja uświadomiłem sobie, że kieliszek napełniony pysznym czerwonym winem, tym wytrawnym chilijczykiem, postawiłem na biurku, niebezpiecznie blisko jego krawędzi. A tuż obok, na podłodze, stoi komputer… Z najnowszymi wilkołakami w środku, shotgunami, noktowizją i całym tym majdanem nocnego łowcy.
Aż przysiadłem na krześle z wrażenia. Belzebub z poziomu stołu wciąż patrzył mi spokojnie w oczy.
– Szach – powiedział. – I mat.
.
(picture: domena publiczna)
.
.