Czwartek, ósma rano, przyczynek do teorii gier

Odpinając w przedpokoju zatrzask od psiej smyczy niekarany uświadamia sobie, że miał przy okazji porannego spaceru kupić sałatę do obiadu, ale zapomniał. Spogląda na zegar, smętnie zwisający ze ściany i leniwie przecierający wskazówkami zaspane oczy. W porządku, jeszcze zdąży gdzie ma zdążyć, czasu jest aż nadto. Poklepuje sukę po grzbiecie i zawraca. Drzwi zamyka cichutko, żeby nie budzić kukułki w zegarze.

Jest ciepło, będzie gorąco. Słońce już teraz wyciąga promienie, chwyta nimi za rzęsy i ciągnie powieki w dół, nie patrz na mnie, to niebezpieczne! Burza nadejdzie dopiero po południu, wzdycha ciężko powietrze.

Sklep stoi tam gdzie stał zawsze, pocieszająca jest taka świadomość niezmienności pewnych zjawisk. Od wejścia w lewo, prosto, dwa razy w prawo, znowu w lewo i prosto, jako seryjny morderca sałaty niekarany nawet po omacku trafiłby do stoiska z warzywami. Wrzuca do koszyka tę główkę, która najbardziej się do niego uśmiecha, robi zwrot przez rufę i bierze kurs na kasę.

Dziś na bocianim gnieździe M.S. „Niekarany” ma wachtę Chłodny Obserwator. A ten milcząco wskazuje kapitanowi jednostki niewielką, ale interesującą grupkę, która zgromadziła się u nabrzeża kontuaru. Uśmiecha się przy tym ironicznie, drań jeden.

W równym rządeczku czekają tam na kasjerkę trzy kobiety. Czarnulka, ruda i blondyna. Wszystkie mniej więcej w jednym wieku. Wszystkie trzy atrakcyjne, zgrabne, odziane zamożnie i elegancko. Kumulacja taka.

Blondynka ma długie, proste włosy, ściągnięte w praktyczny koński ogon. W jasnym świetle poranka zdają się lśnić własnym, wewnętrznym blaskiem. Opadają na lawendową, przewiewną garsonkę jej lekko biznesowego w wyrazie kostiumiku, ciasno opinająca zgrabną pupę krótka spódniczka jest o ton ciemniejsza.

Ta obok, druga w kolejce, delikatnie przesuwa palcami po ciasnym koku, w jaki zebrane są nad karkiem jej kruczoczarne włosy, jakby sprawdzała trwałość tej lśniącej, antracytowej kuli. Ubrana jest kontrastowo – nieskazitelną biel koszuli z wysokim, stojącym kołnierzykiem ładnie przełamuje czerń sięgającej łydek, ołówkowej spódnicy z tyłu na całej długości pionowo przekreślonej błyszczącym złoto zamkiem błyskawicznym.

Ostatnia, miedzianowłosa, dumnie potrząsa krótką, nastroszoną grzywą. Jej szybkie, nerwowe ruchy głową świadczą o tym, że nosi tę fryzurę od niedawna i dopiero się z nią oswaja. Ma na sobie jaskrawozieloną jedwabną bluzkę i proste, luźne beżowe spodnie, chyba z lnu. Jest najniższa z całej trójki, jako jedyna nosi buty na płaskiej podeszwie.

Kobiety jednocześnie odwracają głowy, kiedy niekarany staje za nimi w kolejce. Ta jasnowłosa, w wielkich przeciwsłonecznych okularach, i brunetka z interesująco pociągłą twarzą i lekko podkrążonymi oczami, uśmiechają się miło. Rudzielec się nie uśmiecha.

Przyglądają się. Przez długą chwilę nic się nie dzieje, tylko cisza wypełniająca pomieszczenie zaczyna cicho trzeszczeć, na brzegach.

Niekarany.pl w myślach zmienia ksywkę na bardzozaklopotany.pl, gdy one tak się patrzą. Poprawia nerwowo okulary.

Wtedy wszystkie trzy jak na komendę spuszczają wzrok niżej, na grafikę na ulubionej koszulce niekaranego. Blondynka i czarna nadal uśmiechają się leciutko, choć ta ostatnia, jak na gust niekaranego, nieco zbyt wyzywająco. A może to tylko wrażenie wywołane ciemnobordowym, wpadającym prawie w czerń kolorem szminki, którą ma na ustach. Znowu patrzy niekaranemu prosto w oczy, całkiem bez skrępowania.

Niekarany nie wytrzymuje tego spojrzenia i odwraca wzrok. Zaczynają mu się pocić ręce.

W powietrzu unoszą się i mieszają zapachy trzech różnych rodzajów damskich perfum. W bukiecie dominuje Organza, ciężka i wieczorowa.

Ciekawe która z nich? – zastanawia się niekarany, pociągając nosem. Stawia na brunetkę. To pewnie przez ten jej jakby jeszcze wczorajszy makijaż.

Blondynka znowu zwraca głowę w stronę niekaranego, wdzięcznie przeginając długą szyję. Jej uśmiech jest już pewniejszy, wyraźniejszy. Niekarany nie widzi jej oczu, przez te ciemne okulary. Czuje, że skóra na grzbietach dłoni zaczyna go szczypać.

Nagle z zaplecza dobiega krótki hałas, jakby coś się przewróciło blaszano i plastikowo. Po chwili za ladą pojawia się ekspedientka, nieładna spocona chłopczyca w wyblakłej koszulce Red Hot Chili Peppers. Prawie podbiega do kasy. Obrzuca oczekującą tam czwórkę szybkim spojrzeniem. Twarz ma zaciętą, nieprzyjazną, ruchy nerwowe, paznokcie obgryzione do żywego mięsa. Na grzbiecie prawej dłoni nosi tatuaż – trupią czaszkę w koronie z cierni.

Na jej widok kobiety wykładają na obity srebrną blachą blat to co tam mają w koszykach. A jak się okazuje każda z nich weszła do sklepu tylko po jeden produkt. Całkiem jak niekarany, który teraz cieszy się w duchu, bo bawią go takie zbiegi okoliczności.

Blondynka, najwyższa i najładniejsza z całej trójki, ma opakowanie siemienia lnianego.

Dziewczyna z rudymi włosami – niekarany dopiero teraz dostrzega, że jest wyraźnie młodsza od pozostałych dwóch – kupuje mineralną wodę perlaaaaaaż.

Brunetka, ta z głębokimi cieniami pod oczami, stawia na ladzie butelkę czerwonego wina. Półwytrawnego. Z Chile. Niekarany zerka na przegub i podnosi brwi ze zdumienia – jest 7:55.

Hmmm, cóż, każdemu według potrzeb, jak mawiał towarzysz Lenin – patrząc na zakupy kobiet zamyśla się niekarany, chodzące wcielenie wyrozumiałości i tolerancji, zwłaszcza wobec niewiast. Urodziwych.

Ciemnowłosa delikatnie obejmuje szyjkę butelki palcami prawej dłoni, długimi i szczupłymi. Lakier na jej paznokciach, tak jak szminka, ma kolor surowej wątróbki.

Już nie patrzy na niekaranego.

Jej lewa dłoń ponownie pełznie leniwie wzdłuż karku w stronę ciasnego węzła włosów, z bliska widać, że kok spleciony jest z drobnych, cieniutkich warkoczyków.

Kiedy podnosi rękę, padające od okien światło przenika napięty materiał bluzki i wtedy niekarany widzi, że czarnowłosa nie nosi stanika. Nie musi.

Kasa stuka i pipcze, kobiety jedna po drugiej opuszczają sklep.

Najpierw ta z jasnymi włosami. Zdecydowanym ruchem zgarnia do torebki paczuszkę z siemieniem, całkiem już otwarcie rzuca niekaranemu zachęcający uśmiech, a potem obraca się na pięcie i wychodzi. Mimo że nie jest już młódką ma nienaganną figurę i sprężysty krok supermodelki, jak z wybiegu.

Na jej miejsce powoli przesuwa się brunetka. Nie wiadomo skąd w jej dłoni pojawia się złożony wpół banknot, czarna trzyma go między wskazującym a środkowym palcem. Nie ma przy sobie torebki ani nawet portmonetki, sprzedawczyni wysypuje jej resztę prosto na wyciągniętą dłoń. Brunetka wychodzi niespiesznie, leniwym krokiem, a butelkę z czerwonym chilijskim winem niesie po prostu za szyjkę. Nadal starannie unika wzroku niekaranego.

Ostatnia jest ruda. Ponownie obrzuca spojrzeniem tiszert niekaranego i phy!, wydyma pogardliwie policzki. Prycha odrobinę zbyt teatralnie, jakby na pokaz. Nad górną wargą ma niewielki pieprzyk, bardzo seksowny.

Fruuu, już jej nie ma.

Ciekawe która z nich? – myśli znowu niekarany, po czym płaci za swoją sałatę i też wychodzi.

Oczywiście pod sklepem czeka tylko ta czarna. Niecierpliwie wierci w chodniku szpilką wysokiego złotego sandałka i udaje że studiuje etykietę na butelce.

teoriagier2