– Mam dla ciebie super pomysł na wieczór – usłyszałem za plecami. Odwróciłem się od zlewu. Belzebub siedział na kuchennym stole i wlepiał we mnie swoje miodowozłote oczyska. Jego ogon zgrabnie otaczał złączone elegancko przednie łapki. – Program specjalny – obwieścił z dumą zwierzak. – Zobaczysz, będziesz wniebowzięty. Zakręciłem wodę. Co się będzie lać po próżnicy. – Wal – wytarłem ręce w ścierkę. – Niech świat usłyszy co tam dla..
Rzeczy najnowsze:
Z bocznej uliczki, zza krzaka jaśminu wyjechał Leonard Cohen. Na rowerze, wprost na mnie. Zatrzymałem się gwałtownie, a on wyminął mnie pewnym, płynnym skrętem, nawet nie zwalniając. Nigdy w życiu nie widziałem z bliska Leonarda Cohena. Zamurowało mnie na sekundę. Ale to na pewno był on, na sto procent. Ten sam zakrzywiony nos, te same oczy, te same głębokie bruzdy obok ust. Szczupły, trochę przygarbiony. Leonard Cohen. Przebrany był za..
Człowieczek mrugał niepewnie w świetle reflektorów. Siedział na plastikowym żółtym krzesełku ustawionym na niewysokim podeście pośrodku rzęsiście oświetlonego studia telewizyjnego i nerwowo przygładzał rzadkie rude włoski. Obok niego stało drugie, takie samo krzesełko, chwilowo jeszcze puste, i niewielki stolik, też jadowicie żółty. Siedzący na krześle mężczyzna był drobny i chudy, palce kościstej dłoni, przeczesującej nieporządne kępki włosów, sprawiały wrażenie wielkiego pająka, co przechadza się niespiesznie po powierzchni jego czaszki. Miał wąskie, wyschnięte wargi,..
Ostatnio jakoś każdy czuje w sobie artystę, a niektórzy to nawet Artystę. Epidemia jakaś. Sami kreatorzy wokół, gdzie by mięsem nie rzucić. Każdy nagle czuje w sobie iskrę bożą, w mordę. Nie to, żeby jeden z drugim potrafił coś robić, malować czy rzeźbić, co to to już nie, proszę księdza. Warsztat? A po co? Wystarczy entuzjazm. I spontan. Sklei taki dwa parasole superklejem i już, sru! do galerii. Sztukę robi…
Anka zamiast przyjść, zadzwoniła. I narobiła dymu. Zamieszania, znaczy. Zamieszanie byłoby właściwie takie samo, gdyby przyszła. Ale zadzwoniła. Dryń-dryń. Ta dziewczyna to żywioł. Specjalnie wstałem wcześnie rano, żeby ostro popracować. Rano umysł najświeższy, wiadomo. Zaparzyłem kawę, nakarmiłem kotkę i zasiadłem za biurkiem z mocnym postanowieniem chwycenia weny za rogi i stworzenia czegoś ambitnego i wielkiego, za co ludzkość obdarzy mnie pomnikiem i stertą kasy, a sama będzie wdzięczna do apokalipsy…
(…) Odłożyłem słuchawkę i obróciłem się wokół swojej osi. Szybko szybko. Torba jest, aparat na stole, portfel mam. Klucze, gdzie są klucze? Są. No to lecimy, jakieś kwiaty kupię po drodze. Czy coś tam. Nieważne. Prędko, prędko, życie ucieka. Wybiegłem z mieszkania jak na skrzydłach. Biegłem czując się jak rakieta zatankowana radością. Słońce świeciło mi prosto w twarz. Pięknie. Nogi same niosły. Już po kilkudziesięciu metrach wpakowałem się na Jacunia…